Poza dobrem i złem, Dusza dostojna

Nietzsche

256.

Wszelkie wywyższenie typu człowiek było dotychczas dziełem społeczeństw arystokratycznych, — i tak będzie po wszystkie czasy: gdyż społeczeństwa takie wierzą w długą drabinę hierarchii społecznej, wierzą w różnice zachodzące między wartością tego i owego człowieka, a niewolnictwo w jakiemkolwiek znaczeniu uważają za rzecz potrzebną. Bez patosu odległości, który bierze początek z głęboko wkorzenionego rozdziału warstw społecznych, który jest następstwem nieustannego rozglądaniu się i patrzenia z góry, właściwego kastom władającym w stosunku do swych poddanych i narzędzi, i wynikiem ciągłego ćwiczenia w posłuszeństwie i rozkazywaniu, w spychaniu i odpychaniu, — nie mógłby się rozwinąć ów inny, nierównie bardziej tajemniczy patos, nie mogłoby wzróść owo pożądanie coraz nowego rozprzestrzeniania oddaleń w dziedzinie własnej duszy, wykształcania coraz to wyższych, niezwyklejszych, odleglejszych, ku wszelkim dalom i przestworom wzmożonych stanów duszy; krótko mówiąc, nie byłoby możliwe wywyższenie typu człowiek, nie mogłoby się odbywać nieustające przezwyciężanie człowieka w sobie samym. Ostatnie słowa są formułą moralną, którą się posługuję w znaczeniu o wiele wyższem. Bezsprzecznie : badając genezę społeczeństw arystokratycznych (które są założeniem każdego wywyższenia typu człowiek), niepodobna oddawać się humanitarnym złudzeniom : prawda jest surowa. Bez ogródek przeto powiedzmy sobie, w jaki sposób poczynała się dotychczas na ziemi wszelka wyższa kultura! Oto ludzie i, niewypaczoną jeszcze naturą, barbarzyńcy w całej pełnj straszliwego znaczenia tego słowa, drapieżnicy, władający jeszcze niczem niezłamaną siłą woli i pożądaniem potęgi, rzucali się na słabsze, społeczniejsze i spokojniejsze rasy, zajmujące się handlem lub chowem bydła, albo też na stare, przeżyte kultury, których ostatki siły życiowej dogasały w świetnych rozblaskach przeduchowienia i zepsucia. W początkach, kasta najdostojniejsza i kasta barbarzyńców to jedno; przewaga barbarzyńców polegała w pierwszym rzędzie nie na sile fizycznej, lecz na sile duchowej, — byli zupełniejszymi ludźmi (co na każdym stopniu rozwoju jest równoznaczne z zupełniejśzemi zwierzętami —

257.

Korupcya, będąca oznaką, że w dziedzinie instynktów grozi anarchia, i że posady afektów, które nazywamy życiem, uległy wstrząśnieniu : korupcya może być czemś zasadniczo rożnem, zależnie od formy życiowej, w jakiej się przejawia. Jeżeli nuprzykład jaka arystokracya, jak to uczyniła arystokracya francuska w początkach rewolucyi, z wykwintnym wstrętem odrzuci precz swe przywileje i złoży siebie samą w ofierze rozuzdaniu swego uczucia moralnego, to taki czyn jest korupcya: — właściwie był to tylko epilog trwającej od wieków korupcyi, przez którą arystokracya francuska wyzbyła się swych praw przodowniczych i zniżyła się na poziom funkcyi w stosunku do władzy królewskiej (a wkońcu stała się nawet jej ozdobą i błyskotką). A przecież istotną cechę dobrej i zdrowej arystokracyi stanowi poczucie, że nie jest ona funkcyą (czy to władzy królewskiej czy gminowładztwa), lecz ich sensem i najwyższą racyą istnienia, — że może przeto z czystem sumieniem przyjmować ofiarę mnóstwa ludzi, którzy dla niej muszą być ukróceni i zepchnięci do rzędu ludzi niezupełnych, do rzędu niewolników i narzędzi. Zasadniczą jej wiarą musi być przeświadczenie, że społeczeństwo nie powinno istnieć dla społeczeństwa, lecz po to tylko, aby być podwaliną i rusztowaniem, na którem wyborowy gatunek istot może się wznieść do swych wyższych zadań i — ogólniej mówiąc — na poziom wyższego istnienia: na podobieństwo owych, tęsknoty do słońca pełnych pnączów na Jawie — zwą je Sipo Matador — co tak długo i tak często oplatają ramionami swemi dęby, aż wreszcie, wysoko ponad nimi, ale na nich wsparte, mogą rozchylić swe korony i ukazać się w przepychu swego szczęścia.

258.

Unikać nawzajem wszelkiej krzywdy, przemocy i wyzysku, wolę swą stawiać na równi z wolą drugiego : takie postępowanie w najpospolitszem rozumieniu rzeczy może się stać między jednostkami kwestyą dobrych obyczajów, jeżeli są ku temu warunki (to znaczy, jeżeli te jednostki przedstawiają istotne podobieństwo co do zasobów sił i osądów wartości i jeżeli wchodzą w skład tego samego społecznego ciała). Przyznając atoli tej zasadzie szersze znaczenie, lub, co więcej, czyniąc z niej zasadnicze założenie społeczeństwa, spostrzega się natychmiast, czem jest ona w istocie rzeczy: oto wolą, mającą na celu zaprzeczenie życia, zasadą rozkładu i upadku. Należy bardzo głęboko nad tem się zastanowić, nie dając do siebie przystępu żadnym czułostkowym słabostkom: życie samo w sobie nie jest niczem innem jak przywłaszczaniem, krzywdzeniem, przezwyciężaniem wszystkiego, co obce i słabsze, uciskiem, srogością, narzucaniem własnych form, pochłanianiem, a już bardzo łagodnie rzecz biorąc, co najmniej wyzyskiem, — lecz poco posługiwać się ustawicznie takiemi właśnie słowy, które od wieków noszą na sobie oszczercze piętno ? To też, owo ciało społeczne, w zakresie którego jednostki mogą między sobą postępować jak równi z równymi — a taki przypadek przyjęliśmy powyżej i tak dzieje się w łonie każdej zdrowej arystokracyi, — owo ciało, jeżeli jest zdrowem, nie zaś obumierającem, musi w stosunku do innych ciał społecznych czynić to wszystko, czego wystrzegają się względem siebie jednostki w skład jego wchodzące : musi być ucieleśnioną wolą mocy, musi róść, szerzyć się, przyciągać do siebie, dążyć do uzyskania przewagi, — nie z jakichkolwiek pobudek moralnych czy immoralnych, lecz dlatego, że żyje i że życie jest wolą mocy. Lecz może w żadnym innym punkcie nie tak trudno jest trafić do ogólnego przeświadczenia europejczyków, jak właśnie w tym; wszędzie marzenia i to nawet pod płaszczykiem nauki, o przyszłych ustrojach społecznych, pozbawionych cech wyzysku : — w moich uszach brzmi to tak, jak gdyby ktoś obiecywał wynaleźć życie, pozbawione wszelkich funkcyj organicznych. Wyzysk nie jest cechą zepsutego, czy też niedoskonałego i pierwotnego społeczeństwa: jest on istotną właściwością wszystkiego, co żyje, jako jego organiczna zasadnicza funkcya: jest wynikiem właściwej woli mocy, a ta znowu jest po prostu wolą życia. — Przypuśćmy, że, jako teorya, takie pojmowanie rzeczy jest czemś nowem, — jako rzeczywistość jest ono zasadniczym objawem historyi po wszystkie czasy: przecież o tyle trzeba być względem siebie uczciwym! —

259.

W wędrówce śród mnóstwa wytworniejszych i mniej wytwornych morałów, co dotychczas panowały na ziemi lub na niej panują, zauważyłem, iż regularnie powtarzają się pewne rysy, nierozdzielnie ze sobą połączone: ostatecznie wykryłem dwa zasadnicze typy i zasadniczą typów tych różnicę. Oto istnieje morał władców i morał niewolników; — niezwłocznie dodaję, że we wszystkich wyższych i bardziej złożonych kulturach nie zbywa na usiłowaniach połączenia tych dwóch morałów, lub, co jeszcze częściej się zdarza, że zachodzi ich pomieszanie i obustronne niezrozumienie, ba, bezpośrednie ich zetknięcie — i to nawet w jednym i tym samym człowieku, w jednej i tej samej duszy. Rozróżnienia wartości moralnych powstawały albo wśród warstw panujących, którym nie zbywało błogiego przeświadczenia, co mianowicie dzieli je od poddanych — albo też wytwarzały się wśród podwładnych, niewolników i ludzi na różnym stopniu zależności. W pierwszym razie, to znaczy, gdy władający oznaczają pojęcie dobra, — jako coś wyróżniającego i określającego stopień godności odczuwa się wzmożone, dumne wzloty duszy. Człowiek dostojny odsuwa precz od siebie istoty, u których zachodzą objawy sprzeczne z owymi dumnymi, wzmożonymi stanami duszy; gardzi niemi. A trzeba pamiętać, że w tej pierwszej odmianie morału przeciwieństwo: dobre i liche znaczy tyle, co: dostojne i nikczemne : — przeciwieństwo dobre i zle innego jest pochodzenia. Pod wzgardę podpada wszystko, co tchórzliwe, lękliwe, małostkowe, wszystko, co zdąża do ciasno pojętej pożyteczności; pogardy również godzien jest człowiek podejrzliwy o niewolniczem spojrzeniu, i pozwalająca poniewierać sobą psia odmiana człowieka, i żebrzący pochlebca a przedewszystkiem kłamca: — zasadniczym dogmatem wszelkiej arystokracyi jest przeświadczenie o kłamliwości gminu pospolitego. My prawdomówni — tak zwali siebie ludzie szlacheckiego pochodzenia w starożytnej Grecyi. Leży to jak na dłoni, że określenia wartości moralnych odnosiły się przedewszystkiem do człowieka, zaś dopiero w drugim rzędzie i znacznie później poczęto, je przykładać także do postępków: i dlatego w grube błędy popadają historycy moralności, którzy przyjmują za punkt wyjścia takie pytania, jak: dlaczego litościwe uczynki bywają chwalone ? Człowiek odmiany dostojnej czuje, że od niego zależy naznaczanie wartości; nie potrzebuje niczyjego przyzwolenia, rozumuje bowiem : co dla mnie szkodliwe, to samo w sobie jest szkodliwe , i wie, że w jego mocy jest nadawać wagę rzeczom, że dano mu tworzyć wartości. Czci to wszystko, co w sobie dostrzega; taki morał jest uświetnieniem siebie samego. Nad wszystkiem góruje poczucie pełni, potęgi, co pragnie się przelać, szczęścia, jakie daje wielkie wzmożenie, świadomość bogactwa, które chciałoby się rozdarować i rozdać : — gdyż człowiek dostojny również pomaga nieszczęśliwemu, nigdy wszakże lub prawie nigdy z litości, lecz z popędu, poczętego z nadmiaru mocy. Człowiek dostojny czci w sobie mocarza i tego, co ma władzę nad sobą samym, który umie mówić i milczeć, który z rozkoszą potrafi być dla siebie surowym i twardym i ma cześć dla wszystkiego, co surowe i twarde. Twarde serce włożył mi Wotan w piersi, brzmi jeden wiersz w prastarej skandynawskiej Sadze: ten okrzyk wydobył słusznie poeta wprost z duszy dumnego Wikinga. Ludzie tego rodzaju chlubią się tem, że nie są stworzeni, by powodować się litością: dlatego bohater Sagi, ostrzegając, dodaje: kto nie ma za młodu twardego serca, u tego ono nigdy nie będzie twardem. Ludzie dostojni i chrobrzy, ludzie tak myślący stoją najdalej od owego morału, co znamię etyki widzi przedewszystkiem czy to we współczuciu, czy w działaniu dla drugich, czy wreszcie w desinteressement: wiara w siebie samego, duma z siebie samego, głęboka niechęć i ironia dla zaparcia się siebie samego, — oto cechy morału dostojnego, równie dla niego istotne, jak odcień lekceważenia i niedowierzanie względem objawów współczucia i dobrego serca. — Tylko potężni umieją czcić : to ich sztuka, to ich wynalazek. Głęboka cześć dla wieku i pochodzenia — cale prawodawstwo opiera się, na tej dwojakiej czci — wiara i uprzedzenie na korzyść pokoleń minionych i na niekorzyść przyszłych są typowemi znamionami morału ludzi silnych; i odwrotnie — jest to już dostatecznym dowodem gminnego pochodzenia nowoczesnych idej, że zwolennicy ich żywią prawie instynktową wiarę w postęp i przyszłość, a coraz bardziej wyzbywają się czci dla wieku. W morale ludzi – władców niema nic przykrzejszego i nic bardziej obcego dla współczesnych pojęć od zasady, że człowiek ma obowiązki tylko względem sobie równych; że z istotami niższego rzędu, ze wszystkiem, co obce, może postępować, jak mu się podoba, jak mu serce każe, w każdym razie poza dobrem i złem : — do nich zaś zaliczyć należy współczucie i uczucia jemu podobne. Poczuwać się do obowiązku i umieć przez długie czasy dochować wdzięczności oraz zemsty — ale jednej i drugiej tylko wobec równych sobie —, umieć wytwornie się odwzajemnić, kierować się subtelnym zmysłem w przyjaźni i uznawać konieczność posiadania nieprzyjaciół (jak gdyby po to, aby byli korytami, odprowadzającemi uczucia zawiści, zawadyactwa i zuchwalstwa — w istocie po to, iżby mogło się być dobrym przyjacielem): oto typowe znamiona morału dostojnego, który nie jest morałem nowoczesnych idej, i dlatego w naszych czasach tak trudno go odczuć, tak trudno go się dokopać i doszukać. — Inaczej przedstawia się drugi typ morału, morał niewolników. Przypuśćmy, że zasady moralne tworzą uciemiężeni, uciśnieni, cierpiący, zależni, siebie samych niepewni i znużeni: cóż będzie tedy odpowiadało ich pojęciom wartości moralnych ? Prawdopodobnie objawi się pessymistyczna nieufność do warunków, od których człowiek zależy, a może potępienie człowieka i tychże warunków. Niewolnicy mają niechętne spojrzenia dla cnót ludzi możnych : są sceptyczni i nieufni, posiadają subtelność nieufności względem wszystkiego, co dobre, co czczą potężni — , chcieliby wmówić w siebie, że nawet szczęście tamtych nie jest prawdziwe. I odwrotnie: wywyższają i blaskiem otaczają właściwości przeznaczone, by nieść ulgę istnieniu cierpiących: żywią przeto cześć dla współczucia, dla przyjaznej, pomocnej dłoni, dla dobrego serca, cierpliwości, pilności, pokory i serdeczności —, gdyż dla nich te właściwości są najpożyteczniejsze i stanowią prawie jedyny środek, dzięki któremu można znieść brzemię istnienia. Morał niewolniczy jest w istocie rzeczy morałem pożyteczności. Oto źródło, z którego wypłynęło owo słynne przeciwieństwo dobrego i złego: — w złe przeradza się potęga i niebezpieczeństwo, złem staje się w odczuwaniu niewolników wszelki odcień grozy, pomysłowości i siły, nie podpadającej pod wzgardę. Zatem, wedle morału niewolników, złe wzbudza trwogę; wedle morału władców, to właśnie jest dobre, co wzbudza i chce wzbudzać trwogę, zaś człowiek lichy zasługuje na pogardę. Przeciwieństwa te dosięgają szczytu, gdy w następstwie morału niewolniczego okazuje się wreszcie, że do dobrych wedle tego morału przylgnęło coś, jakby cień lekceważenia — bardzo lekkiego zresztą i życzliwego lekceważenia —, a to dlatego, że w sferze pojęć niewolników człowiek dobry musi przedewszystkiem nie być człowiekiem niebezpiecznym: według nich jest on dobroduszny, łatwo dający się oszukiwać, może nawet nieco głupi, un bonhomme. Wszędzie, gdzie morał niewolniczy ma przewagę, objawia się skłonność do zbliżenia słów dobry i głupi. — Wreszcie ostatnia i zasadnicza różnica: pożądanie swobody, instynkt szczęścia i subtelność w odczuwaniu swobody stanowią równie dobrze niezbędne cechy moralności i morału niewolników, jak artyzm i entuzyazm w uczuciu czci i oddania się są niezmiennymi objawami arystokratycznego sposobu myślenia i osądzania wartości. — Z tego łatwo już wyrozumieć, dlaczego miłość spotęgowana aż do męki — nasza wyłącznie europejska właściwość — znakomitego niewątpliwie jest pochodzenia: powstała ona, jak wiadomo, dzięki prowansalskim rycerzom-poetom, owym wspaniałym, pomysłowym ludziom radosnej wiedzy (gai saber), którym Europa tak wiele i nieomal siebie samą zawdzięcza. —

260.

Do rzeczy, które człowiekowi dostojnemu najtrudniej może pojąć przychodzi, należy próżność : gotów przeczyć jej istnieniu nawet tam, gdzie innego rodzaju człowiek wytyka ją palcem. Dla niego nielada zagadnieniem jest wyobrazić sobie istoty, co chcą rozbudzić dobre mniemanie o sobie, chociaż same go nie podzielają — a więc nie zaslugują też na nie —, i które ostatecznie w to dobre mniemanie same wierzą. Wydaje się mu to w połowie tak niesmacznem i siebie samego niegodnem, w drugiej zaś do tego stopnia barokowo niemądrem, że radby widzieć w próżności wyjątek, że powątpiewa o jej istnieniu prawie zawsze, gdy się o niej mówi. Powie naprzykład: mogę mieć mylne wyobrażenie o swej wartości, a mimo to żądać, aby inni oceniali ją tak samo, jak ja — lecz nie jest to próżnością (raczej pychą, a najczęściej tem, co ludzie zwą pokorą czy skromnością). Albo też: z wielu powodów mogę się cieszyć, gdy ludzie mają o mnie dobre mniemanie; czy to dlatego, że ich czczę i kocham i każdą ich radość podzielam, czy dlatego, że ich dobra o mnie opinia utwierdza i wzmacnia moje własne o sobie wyobrażenie, czy wreszcie dlatego, że przynosi lub zapowiada mi ona pożytek nawet w takich razach, gdy sam tego mniemania nie podzielam — lecz to wszystko nie jest próżnością. Człowiek dostojny dopiero pod przymusem, zwłaszcza z pomocą historyi zdoła zrozumieć, że od niepamiętnych czasów, i to we wszystkich w jakimbądź stopniu zależnych warstwach ludu, człek pospolity był tylko tem, za co uchodził: — że, nie nawykłszy, by sam naznaczać wartości, nie przypisywał też sobie żadnej innej wartości okrom tej, jaką mu przyznawali jego panowie, (gdyż istotą praw przysługujących władcom jest tworzyć wartości). I musimy uważać to za następstwo potwornego atawizmu, że człek pospolity nawet w obecnych czasach czeka przedewszystkiem na opinię o sobie, a potem jej instynktownie się poddaje: i to nie tylko dobremu mniemaniu, ale także złemu i niesłusznemu (wystarczy naprzykład przypomnieć, jak wierzące kobiety pod wpływem spowiedników oceniają siebie lub niedoceniają, jak zresztą czyni to wogóle każdy wierzący chrześcianin pod wpływem nauki swego kościoła). Ów pierwotnie dostojny i rzadki popęd do samoistnego osądu własnej wartości i do dobrego mniemania o sobie, wobec powolnego rozwielmożnienia demokratycznego ładu rzeczy (a także przyczyny tego ładu, mianowicie krzyżowania się rasy władców z rasa, niewolników), staje się znowu coraz śmielszym i powszechniejszym: lecz będzie miał zawsze przeciw sobie nawyknienie dawniejsze, ogólniejsze i głębiej zakorzenione, — i w zjawisku, zwanem próznością, owo nawyknienie dawniejsze weźmie górę nad nowszem. Człowiek próżny cieszy się z każdego dobrego mniemania, jakie o sobie usłyszy (zupełnie niezależnie od tego, czy to mniemanie wyjdzie mu na korzyść i czy jest słuszne lub niesłuszne), podobnie jak cierpi z powodu każdej złej opinii: gdyż człowiek próżny poddaje się jednemu i drugiemu mniemaniu, czuje, że musi im się poddać, zniewolony odzywającym się w nim najdawniejszym instynktem uległości. — W krwi człowieka próżnego odzywa się niewolnik, reszta przebiegłości niewolniczej, — a ileż to z niewolnika pozostało jeszcze po dziś dzień naprzykład w kobietach! — co chciałaby wyłudzić dobre mniemanie o sobie; i w tem także jest coś z niewolnika, że człowiek próżny zaraz pada przed opinią na twarz, jak gdyby jej sam nie wywołał. — Powtarzam raz jeszcze: próżność jest atawizmem.

261.

Każda odmiana wytwarza się, każdy typ wzmacnia się i potężnieje w długiej walce z tym samymi niepomyślnymi warunkami. I na odwrót wiadomo z doświadczenia hodowców, że gatunki, które mają zbytnią obfitość pożywienia, i wogóle bywają otaczane nadmierną troskliwością i opieką, objawiają natychmiast gwałtowną skłonność do tworzenia nowych odmian swojego typu i obfitują w dziwy i potworności (w potworne również wady). Przyjrzyjmy się teraz arystokratycznemu gminowładztwu, naprzykład którejkolwiek starogreckiej Polis albo Wenecyi, co nie były niczem innem, jak mniej lub więcej dobrowolnemi instytucyami, zmierzającemi do wyhodowania pewnego rodzaju ludzi: znajdujemy tam ludzi, którzy mogą liczyć tylko na siebie, ludzi, którzy chcą zapewnić przewagę swej odmianie, a chcą najczęściej dlatego, że muszą pod straszliwą grozą wytępienia. Tu brak owej pomyślności, tu niema tego nadmiaru i tej opieki, co tak bardzo sprzyjają tworzeniu nowych odmian; istniejąca w takich warunkach odmiana ludzka czuje potrzebę niezmienności, jako coś, co właśnie li tylko dzięki swej surowości, jednolitości i prostocie formy może ostać się i utrwalić w nieustannych walkach z sąsiadami i ze zbuntowanymi albo grożącymi buntem ujarzmionymi ludami. Najróżnorodniejsze doświadczenia uczą ją, jakim to przed innemi właściwościom zawdzięcza, że na przekór wszystkim bonom i ludziom jeszcze istnieje, że jeszcze zwycięża : właściwości te zwie cnotami i wylącznie te cnoty krzewi. A czyni to z nieubłaganą surowością, ba, żąda surowości; wszelki morał arystokratyczny nie zna pobłażania w wychowaniu młodzieży, w rozporządzaniu kobietami, w zwyczajach małżeńskich, w stosunku ludzi młodych do starszych wiekiem, w prawodawstwie karnem (które zwraca się tylko przeciw wyrodniejącym): dla niego nawet brak pobłażliwości jest cnotą, której daje nazwę, sprawiedliwości. W ten sposób utrwala, się, przez pokolenia typ o nielicznych lecz niezmiernie wyrazistych rysach, odmiana ludzi surowych, wojowniczych, roztropnych i milczących, stanowczych i skrytych (a co za tem idzie, najsubtelniej wrażliwych na czar i wszelkie nuances towarzyskości). Jak już wyżej powiedziano, nieustanna walka z tymi samymi niepomyślnymi warunkami jest przyczyną wzmagania się, i potężnienia typu. Wkońcu nastaje jednak chwila niczem niezamąconej pomyślności, niezmierne wytężenie zwalnia się; zabrakło, dajmy na to, nieprzyjaciół wśród sąsiadów, a środków do życia, nawet do używania życia, jest nieprzebrana obfitość. Naraz rozluźniają się pęta i przymus dawniejszej dyscypliny : nie jest już nieodzowną, nie jest koniecznym warunkiem istnienia, — gdyby nadal miała trwać jednak, to chyba jako forma zbytku, jako zamiłowanie do archaizmu. I nagle jawią się na widowni w nieprzebranem mnóstwie i wspaniałości nowe odmiany, z których jedne zdążają ku wszystkiemu, co wyższe, wytworniejsze i niezwyklejsze, inne zaś ukazują się pod formami zwyrodnienia i potworności; jednostka poważa się być jednostką i wyróżniać się wśród innych. W takich zwrotnych momentach dziejowych występują obok siebie, często zaś zwikłane i splątane wzajem ze sobą, przedziwne różnorodne objawy wybujałości i rozrostu, przypominające dziewicze prabory; współzawodnictwo w rozrastaniu się w tropikalnem bieży tempie, poczyna się straszliwie szerzyć zagłada i dobrowolne dążenie ku niej, a to dzięki dzikiemu ścieraniu się gdyby wybuchających egoizmów, co wśród wzajemnych zapasów o słońce i światło nie znajdują już w dotychczasowym morale ani kresu, ani hamulca, ani zmiłowania. Morał ten był właśnie przyczyną olbrzymiego nagromadzenia siły, powodującej owo groźne napięcie łuku, — teraz jest, teraz staje się on przeżytym. Nastaje chwila niebezpieczna i tajemnicza, w której pełniejsze, różnorodniejsze i roz lewniejsze życie usuwa ze swej drogi dawny morał; w takich warunkach istniejąca jednostka widzi się zniewoloną do stworzenia swego własnego prawodawstwa, do wynalezienia własnych pomysłów i fortelów gwoli zachowaniu, wywyższeniu i wybawieniu siebie samej. Na każdym kroku nowe poco? i nowe jak? — już niema formuł ogólnych; nieporozumienie i pogarda idą z sobą w parze; upadek, zepsucie i rozpasane żądze wiążą się w straszliwe sploty; geniusz rasy przelewa się ze wszystkich rogów obfitości dobrego i złego; następuje złowrogie spotkanie wiosny i jesieni, pełne nowych ponęt i tajemniczości, właściwej poczynającemu się i jeszcze niewyczerpanemu, nieznużonemu zepsuciu. I znów pojawia się niebezpieczeństwo, ta macierz moralności, znów grozi wielkie niebezpieczeństwo, tym razem przeniesione na jednostkę; przejawia się wszędzie : w bliźnim i przyjacielu, na ulicy, we własnem dziecku, we własnem sercu, we wszystkich najosobistszych, najtajniejszych drgnieniach chcenia i woli. Cóż tedy mają głosić moraliści, współcześni takiej epoce ? Oto odkrywają ci bystrzy spostrzegacze i stróże, że wszystko ma się ku końcowi, że wszystko dokoła nich psuje się i swem zepsuciem zakaża, że nic nie ostoi się do pojutrza, prócz jednej jedynej odmiany człowieka, nieuleczalnie miernego człowieka. Tylko mierni mają widoki dalszego trwania, dalszego rozmnażania się, — oni jedni są ludźmi przyszłości, oni jedni pozostaną; bądźcie jako oni! bądźcie miernymi! staje się odtąd jedynym morałem, co jeszcze ma sens, który jeszcze znajduje posłuch. — Lecz to tak trudno go głosić, ten morał mierności! — toć przyznać się nie wolno mu nigdy, czem jest i czego chce! musi kazać o umiarkowaniu, o godności, o obowiązkach, o miłości bliźniego, — i trudno mu, zaiste, ukryć ironię! —

262.

Istnieje instynkt godności, co przed wszystkiem innem jest już dostateczną oznaką wysokiej godności własnej; istnieje rozkosz, polegająca na nuances poszanowania, która pozwala się domyślać dostojnego pochodzenia i dostojnych nawyknień. Wytworność, dobroć i wzniosłość duszy ludzkiej bywają wystawione na niebezpieczną próbę, gdy obok niej przesuwa się coś, co jest najpierwszej godności, ale jeszcze nie otoczone grozą powagi, chroniącej przed natrętnemi zetknięciami i potrąceniami : coś, co jak żywy kamień probierczy idzie swą drogą, niewyróżnione, nieodkryte, doświadczające i może umyślnie utajone za zasłoną i pod przebraniem. Dla kogo badanie dusz ludzkich stało się przedmiotem studyów i ćwiczenia, ten niejednokrotnie posłuży się świadomie następującym fortelem, aby ustalić ostateczną wartość jakiejś duszy ludzkiej, by oznaczyć nieodmienny, wrodzony jej stopień godności: oto wystawi na próbę jej instynkt poszanowania diference engendre haine: pospolitość niektórych naturystyska nagle jak brudna woda na widok jakiegoś świętego naczynia, jakiejś kosztowności z zamknionych skrzyń, jakiejś księgi ze znamionami wielkiego losu; i na odwrót zdarza się zauważyć z mimowolnego zmilknienia, z wahającego spojrzenia i powstrzymania wszelkich gestów, iż czyjaś dusza czuje bliskość rzeczy najczcigodniejszych. Sposób, w jaki dotychczas utrzymuje się w Europie poszanowanie dla Biblii, jest może najprzedniejszą cząstką kultury i wyszlachetnienia obyczajów, jaką Europa zawdzięcza chrześciaństwu; takie księgi głębi i ostatecznej doniosłości potrzebują na swą ochronę płynącej od zewnątrz tyranii powagi, potrzebują jej, aby trwać przez tysiąclecia, konieczne do ich wyczerpania i zgłębiania. I wiele osiągnięto, skoro wreszcie udało się wykształcić w szerokich tłumach (w płytkich głowach i wiercipiętach wszelkiego rodzaju) owo poczucie, że nie wszystkiego dotykać im wolno : że są święte zdarzenia, przed któremi powinny zzuć obuwie i nie zbliżać się do nich z nieczystemi rękoma; — w tem objawia się nieledwie najwyższe ich podniesienie w sfery człowieczeństwa. Na odwrót, niemasz może nic wstrętniejszego w tak zwanej inteligencyi, w zwolennikach nowoczesnych idej, niż ich wyzucie ze wstydu tudzież nieskrępowana bezczelność oczu i rąk, któremi wszystkiego dotykają, wszystko badają, wszystko ślinią; i kto wie, czy u prostego ludu, u chłopów, nie przejawia się dzisiaj względnie wyższa wytworność smaku i taktu w poszanowaniu, niż u inteligencyi, u czytającego dzienniki półświatka ducha.

263.

Z niczyjej duszy niepodobna zetrzeć tego, czemu przodkowie najchętniej i najczęściej się oddawali: czy to tego, że byli skrzętnymi, oszczędnymi pracownikami i stanowili sprzęt nieodłączny od biurka i skrzyni z pieniędzmi, po mieszczańsku skromni w swych żądzach i równie skromni w swych cnotach; czy tego, że życie ich upływało od świtu do wieczora na rozkazywaniu i że całą duszą byli oddani twardym rozrywkom, a przytem niemniej może twardej odpowiedzialności i obowiązkom; czy wreszcie tego, że, złożywszy w dani prastare przywileje rodu i dziedzictwa, poświęcili życie wyłącznie swej wierze — swemu Bogu, — zniewoleni przez nieubłagane i subtelne sumienie, wzdragające się przed wszelkim kompromisem. Wprost niepodobna przypuścić, aby w człowieku nie tkwiły właściwości i upodobania jego rodziców i antenatów: chociażby oczywistość przeczyła pozornie temu. I to jest problematem rasy. Wiedząc cośkolwiek o rodzicach, można już snuć wnioski o dziecku: dajmy na to, plugawa niewstrzemięźliwość, pokątna zawiść, prostackie wdzieranie się w nieswoje prawa — ta łączna trójca, stanowiąca po wszystkie czasy istotę gminnego typu, musi przejść na dziecko z taką samą pewnością, jak zepsuta krew; i z pomocą najlepszego wychowania i wykształcenia udaje się osiągnąć zaledwie pozory, przysłaniające dziedziczność tego rodzaju. — A do czegóż innego zmierza dzisiejsze wychowanie i wykształcenie ! W naszej wielce demokratycznej, chcę powiedzieć, gminnej epoce, wychowanie i wykształcenie musi być w istocie rzeczy sztuką pozorów — by łudzić co do pochodzenia i dziedzicznego chamstwa ciała i duszy. W naszych czasach, nawet pedagog, co nauczałby przedewszystkiem szczerości, któryby swych wychowanków nieustannie nakłaniał: bądźcie szczerzy ! bądźcie naturalni ! nie chciejcie wydawać się innymi, niż jesteście ! — nawet taki cnotliwy i dobroduszny osioł nauczyłby się po pewnym czasie uciekać do owej horacyuszowskiej furca, aby naturam expellere: a z jakim skutkiem? motłoch usgut recurret. —

264.

Pod grozą obrażenia niewinnych uszu utrzymuję, że egoizm stanowi istotne znamię duszy dostojnej; a przez egoizm rozumiem ową niewzruszoną wiarę, że takiej istocie, jaką my jesteśmy, inne istoty z natury rzeczy muszą podlegać, i że powinny dla niej się poświęcać. Dusza dostojna przyjmuje ten rys znamienny swojego egoizmu bez najlżejszego powątpiewania tudzież bez uczucia srogości, przymusu czy samowoli, raczej jako coś, co znajduje uzasadnienie w przedwiecznym ładzie wszechrzeczy: — i gdyby szukała nazwy dla tej swojej właściwości, pewnoby rzekła, że to prosta sprawiedliwość. Pod naciskiem skrupułów, utrzymujących ją z początku w niepewności, wyznaje przed sobą, że są ludzie, zrównani z nią prawami; lecz, załatwiwszy się raz z tem zagadnieniem godności, zachowuje się śród sobie równych i równouprawnionych z tą samą pewnością w odcieniach skromności i subtelnego poszanowania, z jaką postępuje wobec siebie samej, — zgodnie z przyrodzoną mechaniką ciał niebieskich, którą się rządzą wszystkie gwiazdy. Ta wytworność, to ograniczanie własnej istoty w stosunkach z równymi sobie jest u niej li jednym więcej objawem egoizmu — każda gwiazda jest takim egoistą — : w nich i w prawach, które im przyznaje, czci ona siebie samą i nie wątpi, że wymiana praw i grzeczności, jako istota wszelkich stosunków towarzyskich, należy również do naturalnego ładu rzeczy. Dusza dostojna kieruje się w dawaniu i przyjmowaniu leżącym na jej dnie namiętnym i drażliwym instynktem wzajemności. Pojęcie łaska niema inter pares sensu i nie cieszy się dobrą opinią; istnieje podobno subtelny sposób ni to poddawania się darom, spływającym z góry, i spijania ich jak kropel deszczu spragnionemi usty: lecz do takiej sztuki i postępowania dusza dostojna nie posiada zupełnie zdolności. Jej egoizm stanowi w takich razach przeszkodę : wogóle niechętnie spogląda ona w górę, – patrzy albo przed siebie zwolna i poziomo, albo też z góry: — czuje, że sama jest na wyżynach.—

265.

Tylko ten może poważać naprawdę, kto siebie samego nie szuka. — Goethe w liście do radcy Schlossera.

266.

Chińczycy mają przysłowie, które matki wpajają dzieciom zawczasu: siao-sin, umniejsz swe serce ! W tem objawia się charakterystyczny pociąg, właściwy starzejącym się kulturom: nie wątpię, że Grek starożytny także i w nas, dzisiejszych europejczykach, rozpoznalby przedewszystkiem umniejszenie własnej naszej istoty, — i już dla tego samego nie przypadlibyśmy mu do smaku. —

267.

Czemże wreszcie jest pospolitość? — Słowa są głosowymi znakami pojęć, pojęcia zaś mniej lub więcej dokładnymi znakami obrazowymi często i społem powtarzających się wrażeń, grup tych wrażeń. Używanie tych samych słów jeszcze nie wystarcza, by nawzajem się rozumieć: prócz tego potrzeba posługiwać się także temi samemi słowami na określenie tego

samego rodzaju doświadczeń duchowych, wreszcie potrzeba wzajemnej wspólności doświadczenia. Dlatego ziomkowie rozumieją się snadniej, niż przedstawiciele różnych narodowości, którzy się posługują jednakim językiem; czyli, gdy ludzie przez długi czas żyją obok siebie w podobnych warunkach (klimatu, ziemi, niebezpieczeństw, potrzeb i pracy), tworzy się coś, co się rozumie, naród. We wszystkich duszach jednaka ilość często powtarzających się wrażeń wzięła górę nad wrażeniami, które zdarzają się rzadziej: w zakresie wrażeń pierwszego rodzaju porozumienie odbywa się szybko i z biegiem czasu coraz szybciej — historya mowy ludzkiej, to historya procesu skracania —; ta szybkość porozumiewania się sprawia, że ludzie łączą się coraz ściślejszymi węzłami. Im większa groza niebezpieczeństwa, tem większa potrzeba szybkiego i łatwego porozumienia się co do rzeczy grożących; unikać nieporozumienia w chwili niebezpieczeństwa, oto warunek, bez którego ludzie we wzajemnych stosunkach żadną miarą obyć się nie mogą. Jeszcze każdy stosunek przyjazny czy miłosny daje sposobność do następującej próby: żadnemu z nich nie można przepowiadać dłuższego trwania, o ile się spostrzeże, że z dwóch przyjaciół czy dwojga kochanków jedno, przy tych samych słowach, czuje, myśli, przewiduje, pragnie i obawia się inaczej niż drugie. (Ów dobroczynny geniusz, co tak często osoby różnej płci powstrzymuje od przedwczesnych związków wbrew podszeptom zmysłów i serca, to obawa wiekuistego nieporozumienia — a nie jakiś tam schopenhauerowski geniusz rodzaju—). Jakie grupy wrażeń w pewnej duszy najwcześniej się budzą, odzywają i nad innemi górę biorą, to rozstrzyga o całkowitej hierarchii jej wartości, to określa ostatecznie jej pojęcie dobrego. Z ocen i sądów człowieka można domyślać się poniekąd struktury jego duszy, tudzież tego, co uznaje ona za warunek swego istnienia, za istotną swą potrzebę. A jeżeli teraz przyjmiemy, że niebezpieczeństwo po wszystkie czasy zbliżało do siebie tylko takich ludzi, którzy mogli wyrazić za pomocą podobnych znaków podobne potrzeby i podobne wrażenia, to okaże się ostatecznie, że ze wszystkich mocy, które dotychczas powodowały człowiekiem, zdolność łatwego uwiadamiania się o niebezpieczeństwie, czyli w istocie rzeczy zdolność doznawania jeno zwyczajnych i pospolitych wrażeń, musiała być najpotężniejszą. Ludzie podobniejsi, ludzie zwyklejsi mieli i mają zawsze przewagę, natomiast niezwyklejsi, doborowsi, niepospolitsi, trudniej zrozumiali, popadają łatwo w osamotnienie, ulegają dla swojego odosobnienia zagładzie i rozradzają się tylko w rzadkich wypadkach. Należałoby użyć niesłychanych sił hamujących, by powstrzymać ten naturalny arcynaturalny progressus in simile, ten postępowy rozwój rodzaju ludzkiego w kierunku wszystkiego, co podobne, zwyczajne, poziome, stadne — pospolite!s

268.

Im częściej psycholog — psycholog z urodzenia, z musu, znawca dusz ludzkich — podejmuje się badania niezwyklejszych wypadków i niezwykłejszych ludzi, tem większe grozi mu niebezpieczeństwo zadławienia się współczuciem: i trzeba mu więcej niż innym ludziom hartu i wesołości. Gdyż skażenie i zagłada ludzi wyższych, dusz, niezwykłej ukształtowanych jest prawidłem: straszne to, mieć wiecznie prawidło takie przed oczyma. Przeróżne udręczenia psychologa, który to prawidło zagłady odkrył, który tę zbiorową wnętrzną nieuleczalnosć wyższego człowieka, to wiekuiste za późno! w każdem znaczeniu tego słowa, najpierw w jednym wypadku, a potem z kolei prawie wszędzie odnalazł, i to po przez wszystkie epoki dziejowe, — mogą sprawić, że pewnego dnia zwróci się on, pełen goryczy, przeciw własnemu losowi i pokusi się o zniszczenie własnej istoty, — że sam się zepsuje. Prawie u wszystkich psychologów można zauważyć zdradliwą skłonność i zamiłowanie do obcowania z ludźmi powszednimi, ludźmi porządnymi: przez to wyjawia się, że im samym potrzeba ukojenia, że trzeba im czegoś w rodzaju zapomnienia i ucieczki od wszystkiego, do czego ich własne spostrzeżenia i analizy oraz własne przyniewala rzemiosło. Taki psycholog lęka się swej pamięci. Zdanie innych ludzi przywodzi go łatwo do milczenia: z niewzruszonem obliczem przysłuchuje się, jak inni czczą, podziwiają, kochają i przebóstwiają tam, gdzie on widział, — albo stara się ukryć jeszcze swą oniemiałość, przechylając się stanowczo na stronę pierwszego lepszego powierzchownego sądu. A paradoksalność jego stanowiska może się stać niesłychaną do tego stopnia, że właśnie w takich razach, w jakich nauczył się wielkiego współczucia i razem wielkiej pogardy, ogół wykształcony i marzyciele uczą się głębokiego poszanowania, — poszanowania dla wielkich mężów i przedziwnych istot, gwoli którym ludzie błogosławią i dochowują czci ojczyźnie, światu całemu, godności człowieczeństwa, sobie samym, i których stawia się młodzieży jako przykład, jako wzór... I kto wie, czy we wszystkich niezwyczajnych wypadkach nie bywało zawsze tak samo: że tłum korzył się przed bożyszczem, a to bożyszcze było jeno biednem zwierzęciem ofiarnem! Powodzenie było zawsze największem kłamstwem, — a nawet dzieło jest powodzeniem; wielki mąż stanu, zdobywca czy odkrywca występuje w twórczości swej przebrany do niepoznania: dzieło artysty, dzieło filozofa wynajduje dopiero tego, który jest jego twórcą, który miał je stworzyć; wielcy mężowie, ci sami, którzy stanowią przedmiot uwielbienia, są poza tem małymi lichymi poematami; w świecie wartości historycznych panuje fałszerstwo monety. Ci wielcy poeci, naprzykład w rodzaju Byron'a, Musset'a, Poe'go, Leopardi'ego, Kleisfa, Gogola (nie śmiem wymienić większych imion, lecz mam je na myśli), — tacy, jakimi są lub może być muszą: ludzie chwili, entuzyastyczni, zmysłowi, dziecinni, lekkomyślni i skwapliwi równie w podejrzliwości jak w ufności; ludzie chcący zazwyczaj utuić jakieś pęknięcie swej duszy; niejednokrotnie mszczący się swojemi dziełami za wewnętrzne splamienie, niejednokrotnie w swych wzlotach szukający ucieczki przed nazbyt wierną pamięcią, niejednokrotnie zbłąkani na Molach i prawie w nich zakochani, aż stają się wreszcie czemś na podobieństwo błędnych ogników nad bagnami a udają gwiazdy — lud nazywa ich wówczas idealistami —; niejednokrotnie walczący z przewlekłym wstrętem, z powracającem widziadłem niewiarą, co ich ostudza, zmusza łaknąć glorii i paść się wiarą w siebie z rąk upojonych pochlebców: — jakiem że udręczeniem są ci wielcy artyści i wogóle ludzie wyżsi dla tego, który ich wreszcie odgadli Stąd, takie to zrozumiale, że właśnie kobiety — kobiety, które mają dar jasnowidzenia w świecie bólu i, niestety, ponad swe wątłe siły pragną nieść pomoc i ratunek — darzą ich tak łatwo owymi wybuchami bezgranicznego ofiarnego współczucia, którego tłum, przedewszystkiem tłum czcicieli, nie rozumie i prześciga się w pełnych zaciekawienia i dowolności komentarzach. To współczucie przecenia zawsze swoje siły: kobieta sądzi rada, że miłość wszystko może, — to jej charakterystyczny przesąd. Ah, ten tylko, kto zna serce ludzkie, domyśla się, jak biedną, bezsilną, pretensyonalną, omylną i raczej niszczącą niż ocalającą jest nawet najlepsza, najgłębsza miłość! — Być może, iż pod świętą legendą i przebraniem o życiu Chrystusowem kryje się przebolesne męczeństwo odgadnionej miłości: męczeństwo najniewinniejszego i najpożądliwszego serca, co żadną miłością ludzką nasycić się nie mogąc, chciało być kochanem, domagało się miłości i nic ponadto, zaś przeciwko tym, którzy mu jej odmawiali, wzbierało okrucieństwem, szalem, zapamiętaniem; może to dzieje nienasyconego i niedosyconego miłością: by ukarać tych, którzy go kochać nie chcieli, musiał wynaleść piekło, — wkońcu, poznawszy miłość ludzką, musiał wynaleść bóstwo, które całe jest miłością, zdolnością miłowania, — które lituje się nawet nad miłością ludzką, że taka biedna i niewiedzach Kto tak czuje, kto tyle wie o miłości —, ten szuka śmierci.— Lecz poco rozmyślać o takich bolesnych rzeczach? Oczywiście, jeśli się nie musi —

269.

Duchowa wyniosłość i wstręt każdego człowieka, co głęboko cierpiał — aż tego, jak głęboko człowiek cierpieć zdolen, oznaczyć można do pewnego stopnia szczebel jego dostojeństwa —, właściwa mu okropna pewność, która jego duszę do rdzenia przepaja i zabarwia, że dzięki swemu cierpieniu więcej wie, niż najrozumniejsi i najmędrsi wiedzieć mogą, że jest znany i był kiedyś jak u siebie w mnogich, dalekich, straszliwych światach, o których wy nic nie wiecie! — ta duchowa milcząca wyniosłość cierpiącego, ta duma wybrańca poznania, Wtajemniczonego, omal przeznaczonego na ofiarę, potrzebuje wszystkich form przebrania, by uchronić się przed dotknięciem natrętnych i litościwych rąk i

wogóle przed wszystkiem, co mu nie dorównywa bólem. Wielkie cierpienie wydostojnia, oddziela, jedną z najwytworniejszych form przebrania jest epikureizm i pewnego rodzaju niedbale okazywane męstwo upodobań, które lekko zbywa cierpienie i opiera się wszystkiemu, co smutne i głębokie. Bywają ludzie weseli, którzy się posługują wesołością, gdyż dzięki jej mogą być mylnie rozumiani; — oni chcą, by ich mylnie rozumiano. Są ludzie nauki, którzy posługują się nauką, bo nauka użycza im pozorów pogody, bo naukowość upoważnia do wniosku, iż człowiek jest powierzchowny: — a oni chcą, aby o nich wyprowadzano fałszywe wnioski. Bywają harde bezczelne duchy, co chciałyby ukryć i zaprzeczyć, że są pękniętemi, dumnemi, nieuleczalnemi sercami (cynizm Hamleta — przykład Galiani'ego), a niekiedy nawet niedorzeczność może się stać maską dla nieszczęsnej, nazbyt przeświadczonej świadomości. — Z tego wypływa, iż rzeczą szlachetniejszej dobroci jest mieć poszanowanie dla maski i w niewłaściwych razach nie pozwalać sobie na psychologię i ciekawość.

270.

Nic dwóch ludzi nie dzieli tak głęboko, jak rozmaity zmysł i poziom czystości duchowej. Na nic nie zda się w tym razie ani poczciwość, ani wzajemna użyteczność, ani wzajemna życzliwość: ostatecznie okazuje się, że nie mogą się znieść ! Najwyższy instynkt czystości pogrąża tego, kto go posiada, w najdziwniejszem i najniebezpieczniejszem osamotnieniu, czyniąc zeń świętego: albowiem świętość polega właśnie na najwyższem przeduchowieniu tego instynktu. Coś, jak gdyby przeświadczenie nieopisanie pełnej błogości, jaką daje kąpiel, coś, gdyby żądza i pragnienie, które nieustannie żenią duszę z ciemności nocy w światłość poranku, z zamroczą, z zasępienia w światy jasności, świetności, głębi i wytworności —: taki popęd nie tylko wyróżnia — gdyż popęd to dostojny —, lecz i oddziela. — Współczucie świętego to współczucie dla brudu we wszystkiem, co ludzkie arcyludzkie. Ale są szczeble i wyżyny, na których współczucie nawet przez niego samego odczuwane bywa jako zmaza i brud...

271.

Znamiona dostojności: nigdy o tem nie myśleć, aby swe obowiązki zepchnąć do rzędu obowiązków pierwszego lepszego; nie chcieć się wyrzec ni podzielić swą odpowiedzialnością; swe przywileje i praktykowanie tychże zaliczać do swych obowiązków.

272.

Człowiek dążący do wielkości uważa każdego, spotkanego na swej drodze, albo za środek, albo za zwłokę i przeszkodę — albo za tymczasowe wezgłowie. Właściwa mu, wysoce rozwinięta dobroć względem bliźnich jest dopiero wtedy możliwą, gdy stanie na swej wyżynie i włada. Niecierpliwość i przeświadczenie, że do tej chwili zawsze był skazany na granie komedyi — gdyż wojna nawet jest komedyą i ukrywa w sobie coś innego, podobnie jak każdy środek ukrywa w sobie cel —, psują mu wszelki stosunek towarzyski: ta odmiana człowieka zna samotność oraz najstraszliwsze jej trucizny.

273.

Problemat oczekujących. — Trzeba do tego szczęśliwych okoliczności i wielu rzeczy nieobliczalnych, aby człowiek wyższy, w którym śpi rozwiązanie jakiegoś problematu, we właściwą porę przystąpił do działania, aby w porę wybuchnął, jakby rzec można. Zazwyczaj to nie następuje, i we wszystkich zakątkach kuli ziemskiej siedzą oczekujący, którzy ledwie wiedzą, że oczekują, zaś prawie nie zdają sobie sprawy, że czekają napróźno. Niekiedy także pobudka, ów przypadek, który zezwala na działanie, przybywa zapóźno, — kiedy bezczynność strawiła już najlepsze lata młodości i siły; a czyż to jeden—właśnie, gdy się zerwał — przekonał się z przerażeniem, że członki jego posnęły, a dusza już za ciężka! Zapóżno – powiedział, zwątpiwszy o sobie, i od tej chwili stał się na zawsze nieużytecznym. — Czyżby w dziedzinie geniuszu, Rafael bez rąk, powiedzenie pojęte w najszerszem znaczeniu, mial być nie wyjątkiem, lecz regułą? — Geniusz nie jest snadź wcale taką rzadkością; rzadkiemi są tylko owe pięćset rąk, których potrzeba, aby stosowną porę — ujarzmić, aby przypadek wziąć za łeb !

274.

Kto nie chce widzieć wielkości jakiegoś człowieka, ten tem baczniej dopatruje się w nim wszystkiego poziomego i powierzchownego, — i sam przez to się odsłania.

275.

Wszelkiego rodzaju urazy i poszkodowania znosi o wiele lepiej dusza niższa, pospolitsza, niż dusza dostojniejsza. Niebezpieczeństwa tej ostatniej muszą być większe, a prawdopodobieństwo,- że spotka ją nieszczęście i zagłada, dla różnorodności jej warunków życiowych, jest wprost ogromne. — Jaszczurce odrasta ucięty palec; człowiekowi nie. —

276.

— Fatalnie! Znowu ta sama bistorya! Gdy wybudujemy dom, mimo woli robimy spostrzeżenie, że nauczyliśmy się przy nim czegoś, co koniecznie należało wiedzieć, zanim rozpoczęło się budować. Wiecznie niemile zapóźno! — Melancholia wszystkiego dokonanego !

277.

— Ktoś ty, wędrowcze? Widzę, jak idziesz swoją drogą, bez szyderstwa, bez miłości, z nieodgadnionemi oczyma, wilgotny i smutny jak ołowianka, która nienasycona powraca z każdej głębi na światło dzienne — czegóż szukała na dnie? — z piersią, co nie wzdycha, z usty, skrywającemi odrazę, z ręką, co już tylko zwolna sięga: ktoś ty ? coś czynił? Wypocznij tutaj: to miejsce każdego darzy gościnnością, — odetchnij! A choćbyś był nie wiedzieć kim: czego pragniesz teraz? Co może ci przynieść ulgę? Powiedz tylko: wszystko, co mam, oddam ci! — Ulgę? ulgę? Oh, ciekawski, co też ty mówisz! Lecz daj mi, proszę — — Co? co? powiedz! - Jeszcze jedną naskę Drugą maskę!—

278.

Ludzie bardzo smutni zdradzają się, gdy są szczęśliwi: mają właściwy sobie sposób przyjmowania szczęścia, jakby je chcieli z zazdrości zadławić i zdusić, — ach, wiedzą aż nadto dobrze, że ich odbiegnie !

279.

Źle, bardzo źle! Jakto? czyż on się nie —cofa? — Tak jest! Lecz wasze skargi dowodzą, że źle go rozumiecie. Cofa się jak człowiek, biorący rozpęd do wielkiego skoku. — —

280.

— Czy mi kto uwierzy? — lecz żądam, by mi wierzono: zawsze myślałem o sobie tylko źle, i to bardzo rzadko, tylko z przymusem, zawsze bez zapału do rzeczy, zawsze z myślą skłonną do poniechania siebie, zawsze bez wiary w wynik, a to dzięki nieprzezwyciężonej niewierze w możność poznania siebie samego, niewierze, co zawiodła mnie tak daleko, iż nawet w pojęciu 'bezpośredniego poznania, na które pozwalają sobie teoretycy, odczuwam contradictio in adjecto: — ten fakt jest omal najgruntowniejszym pewnikiem w rzędzie wiadomości mych o sobie. Musi być we mnie coś w rodzaju odrazy do wiary w określone mniemania o sobie. — A może tai się w tem jaka zagadka? Prawdopodobnie; lecz nit szczęście jest to orzech nie dla mych własnych zębów. — A może w ten sposób wyjawia się species, do której należę? — Lecz nie przede mną: acz byłoby to niezmiernie dla mnie samego pożądane —

281.

— Cóż ci się stalo? — Czyż ja wiem — odrzekł wahająco — może mi Harpie przeleciały nad stołem. — Zdarza się dzisiaj niekiedy, że człowiek łagodny, umiarkowany i panujący nad sobą, nagle wpada w szał, tłucze talerze, wywraca stół, krzyczy, wścieka się, obraża wszystkich — i wkońcu odchodzi zawstydzony, zły na siebie, — dokąd? poco? Aby opodal umrzeć z głodu? Aby zadławić się własnemi wspomnieniami? — Kto ma żądze wysokiej i wybrednej duszy, kto nieczęsto znajduje stół dla siebie nakryty i przygotowane pożywienie, temu po wszystkie czasy grozi wielkie niebezpieczeństwo: lecz w naszych czasach jest ono wprost niesłychane. Wrzucony w hałaśliwą i gminną epokę, z którą nie potrafi jeść z jednej misy, może bardzo łatwo umrzeć z głodu j pragnienia! albo — jeżeli ostatecznie przecież się dorwie — zginąć z nagłego wstrętu. — Prawdopodobnie wszyscy siadywaliśmy już przy stołach, za którymi nie wiedzieliśmy, co począć ze sobą; a właśnie najwyżsi duchem między nami, których najtrudniej wyżywić, znają ową niebezpieczną dyspepsia, wynikającą z nagłego przejrzenia i rozczarowania do strawy i sąsiedztwa przy stole — ów wstręt poobiedni.

282.

Jest to objawem wytwornego i razem dostojnego panowania nad sobą, chwalić, jeśli wogóle chce się chwalić, tylko w takich razach, gdy się na coś nie zgadzamy: — w innym razie znaczyłoby to chwalić siebie samego, co jużcić sprzeciwia się dobremu smakowi. — Wprawdzie tego rodzaju panowanie nad sobą daje przewyborny powód i pobudkę do tego, aby nas ustawicznie źle rozumiano. Zatem, by pozwolić sobie na ten istny zbytek smaku i moralności, trzeba żyć nie pośród ciemięgów duchowych, lecz śród ludzi, między którymi nawet nieporozumienia i pomyłki dzięki swej subtelności rozweselić jeszcze mogą — inaczej coś podobnego ciężko odpokutować moiną! — 0n mnie chwali: a więc przyznaje mi słuszność — idyotyczne to wnioskowanie psuje nam samotnikom połowę życia, gdyż ułatwia osłom nawiązywanie z nami sąsiedzkich i przyjacielskich stosunków.

283.

Żyć z niezmierną i dumną niedbałością; zawsze poza wszystkiemi rubieżami. — Swe uczucia, swe za i przeciw dowolnie mieć lub nie mieć, polegać na nich, lecz tylko chwilami; wsiadać na nie jak na konia, często jak na osła: — trzeba bowiem umieć korzystać równie dobrze z ich głupoty, jak z ich zapału. Zachować swych trzysta zewnętrzności, jednocześnie czarne okulary, gdyż bywają wypadki, gdy nikt nam w oczy, a tem mniej w powody zajrzeć nie powinien. A do towarzystwa dobrać sobie ów łobuzowski i wesoły grzech: grzeczność. I być panem swych czterech cnót: odwagi, wyrozumiałości, współczucia i samotności. Gdyż samotność jest w nas cnot;j jako wzniosła skłonność i popęd do czystości, który odgaduje, że przy zetknięciu dwóch ludzi — że w towarzystwie — koniecznie niezbyt czysto być musi. Wszelka pospólność czyni człowieka, we wszystkich warunkach i okolicznościach, — pospolitym.

284.

Największe wypadki i myśli — toć największe myśli są największymi wypadkami — bywają najpóźniej pojmowane: pokolenia im współczesne nie przeżywaja wypadków tego rodzaju, — rozmijają się z nimi. Dzieje się tu podobnie jak w dziedzinie gwiazd. Światło najdalszej gwiazdy dochodzi do ludzi najpóźniej; a zanim dojdzie, ludzie przeczą, jakoby tam — gwiazdy istniały. Ile stuleci potrzebuje jakiś duch, by zostać pojętym? — To także miara, w ten sposób można także oznaczać hierarchię i znamiona, stosownie do potrzeby: dla ducha i dla gwiazdy. —

285.

Tu widok rozległy i duch wyszczytniony. — Istnieje jednakowoż odmienny rodzaj ludzi, którzy także znajdują się na wyżynie i mają widok rozległy — lecz patrzą na dół.

286.

— Co to jest dostojność? Jakie znaczenie ma jeszcze dla nas słowo dostojny? Co wyjawia, po czem można poznać pod niskiem, zaciągniętem niebem rozpoczynającego się panowania pospólstwa, wskutek którego wszystko zatraca swą przejrzystość i przysłania się ołowianemi chmurami, człowieka dostojnego? — Nie świadczą o nim uczynki, — uczynki są zawsze wieloznaczne, zawsze niezgłębione —; nie świadczą też o nim dzieła. Wśród współczesnych artystów i uczonych jest wielu takich, którzy objawiają w dziełach swoich nader głębokie pożądanie dostojności: lecz właśnie ta potrzeba dostojności jest z gruntu rzeczy sprzeczna z potrzebami duszy dostojnej, oraz jest wielce wymownem i niebezpiecznem znamieniem jej braku. Nie dzieła tu rozstrzygają lecz wiara, co w takich razach oznacza hierarchię, jeżeli tę dawną formułkę religijną zastosujemy w nowem i głębszem rozumieniu; jakoweś niewzruszone przeświadczenie, które dusza dostojna ma o sobie, coś, czego ni szukać, ni znaleść, a może także ni stracić niepodobna. — Dusza dostojna ma cześć dla siebie samej.—

287.

Bywają ludzie, którzy w Żaden sposób nie mogą ukryć swej głębi duchowej; mogą się wywijać i wykręcać do woli, mogą rękoma przysłaniać zdradzieckie oczy (— jak gdyby ręka nie była także zdrajcą!—): ostatecznie zawsze się okaże, że posiadają coś, co skrywają, a co jest głębią duchową. Jeden z najsubtelniejszych środków, by przynajmniej jak najdłużej łudzić i z powodzeniem przedstawiać się głupszym, aniżeli jest się w istocie — co w życiu codziennem jest częstokroć niemniej pożądane od parasola —, zwie się entuzyazmem: z dodaniem wszystkiego, co do niego należy, naprzyklad cnoty. Albowiem, jak powiada Galiani, który to wiedzieć musiał —: vertu est enthousiasme.

288.

Z pism pustelnika rozbrzmiewa zawsze coś gdyby odgłos pustkowia, coś, co przypomina szepty i trwożliwe rozglądanie się w samotności; z jego najdonośniejszych słów, z jego krzyku nawet, odzywa się jeszcze nowy i niebezpieczniejszy sposób milczenia i przemilczania. Kto całemi latami dnie i noce spędzał sam ze swą duszą na poufnych poswarkach i pogawędkach, kto w swej pieczarze — a może być ona labiryntem lub kopalnią złota — stał się niedźwiedziem jaskiniowym, albo górnikiem szukającym skarbów, albo też stróżem klejnotów i smokiem: u tego nawet pojęcia nabierają wkońcu właściwego sobie zabarwienia mrocznego, przesiąkają zapachem głębi, lecz niemniej wyziewami pleśni, i mają w sobie coś odstręczającego i odrażającego, co każdego przechodnia przejmuje chłodem. Pustelnik — jeżeli przyjmiemy, że każdy filozof był zawsze pierwej pustelnikiem — nie daje wiary, by jaki filozof wypowiedział w książkach swe ostateczne i właściwe mniemania: czyż nie pisze się książek właśnie po to, aby ukryć swe tajemnice? — ba, nawet powątpiewa, czy filozof wogóle może mieć ostateczne i właściwe mniemania, czy u niego za jedną jaskinią nie leży i nie musi leżeć druga jeszcze głębsza — czy ponad powierzchnią niema jakiegoś dziwniejszego, przestrzenniejszego, bogatszego świata, czy poza każdym argumentem, pod każdem uzasadnieniem nie tai się bezdeń. Wszelka filozofia jest filozofią powierzchni — mniema pustelnik: jest w tem coś dowolnego, że właśnie tu się zatrzymał, spojrzał za siebie, rozejrzał się, ie w tem miejscu głębiej nie kopał i odłożył precz rydel, — lecz jest w tem zarazem coś podejrzanego. Wszelka filozofia ukrywa również jakąś filozofię; wszelkie mniemanie jest także kryjówką, a wszelkie słowo maską.

289.

Każdy głęboki myśliciel bardziej się lęka, że go zrozumieją, aniżeli by go nie zrozumiano. Być może, iż z ostatniego powodu cierpi jego próżność, lecz z pierwszego — jego serce, jego dobroć, co ustawicznie powtarza: ah, czemuż chcecie uginać się pod tem samem brzemieniem, pod którem ja się uginam ?

290.

Człowiek, to złożone, kłamliwe, kunsztowne i nieprzeniknione zwierzę, groźniejsze dla innych zwierząt raczej z powodu swej chytrości i roztropności niż z powodu swej siły, wynalazł czyste sumienie po to, aby rozkoszować się wreszcie swą duszą, jako czemś niezłożonem; zaś cały morał jest ciągłem zuchwałem fałszerstwem, dzięki któremu rozkoszowanie się poznaniem duszy jest wogóle możliwe. Z tego punktu widzenia w zakres pojęcia sztuki wchodzi o wiele więcej, niźli pospolicie się mniema.

291.

Filozof: to czlowiek, który ustawicznie widzi, słyszy, podejrzywa niezwykle rzeczy, marzy o nich, doświadcza i spodziewa się ich; w którego własne jego myśli biją gdyby od zewnątrz, gdyby od góry i dołu, ni to właściwego jemu rodzaju wypadki i pioruny; który, kto wie, czy sam nie jest nawałnicą, nowymi gromami brzemienną. Jest to człowiek przeznaczenia, dokoła którego wszystko wre, szemrze i rozpada się, dokoła którego dzieją się rzeczy straszne. Filozof: ah, to istota, która często siebie odbiega, często siebie się lęka, — lecz nazbyt jest ciekawa, by znowu do siebie nie wrócić. —

292.

Człowiek, który powie: to rai się podoba, to biorę sobie na własność, będę strzegł i przed wszystkimi bronił; człowiek, który potrafi swą sprawą pokierować, swe postanowienie przeprzeć, jakiejś myśli dochować wiary, kobietę okiełznać, zuchwalca pokonać i ukarać; człowiek, który włada swym mieczem i swym gniewem, do którego garnie się i któremu podlega wszystko, co słabe, cierpiące, uciśnione, nawet zwierzęta; słowem, człowiek, który urodził się władcą, — gdy taki człowiek współczuje, no, to takie współczucie coś warte ! Lecz cóż po współczuciu tych, którzy sami cierpią !Albo tych, którzy na domiar współczucie głoszą ! Dziś prawie w całej Europie objawia się chorobliwe przeczulenie i wrażliwość na boi, wstrętna niewstrzemięźliwość w skargach, rozdelikacenie jakieś, które za pomocą religii i filozoficznych bredni chcianoby wystrychnąć na coś wyższego, — istnieje po prostu kult cierpienia. W tem, co marzyciele ci ochrzcili imieniem współczucia rzuca się przedewszystkiem w oczy, jak mi się zdaje, niemęskość. Ten nowy objaw złego smaku zasługuje na dosadne i gruntowne napiętnowanie i chciałbym, by, jako amulet przeciwko tej

słabości, gaż saber, — czyli, dla lepszego zrozumienia, radosną wiedzę zawieszano sobie na sercu i szyi.

293.

Wada olimpijska. — Na przekór owemu filozofowi, który, jako prawy Anglik, chciał oczernić śmiech przed wszystkiemi myślącemi głowami – śmiech jest wielką ułomnością ludzkiej natury i każdy myślący czlowiek będzie usiłował otrząsnąć się z tej ułomności (Hobbes) —, pozwoliłbym sobie nawet na hierarchię filozofów, zależną od hierarchii ich śmiechu — najwyżej staliby ci, którzy byliby zdolni do złotego uśmiechu. A jeżeli i bogowie filozofują, na co mnie różne naprowadzały już myśli —, to nie wątpię, że umieją śmiać się przytem w nadludzki i nowy sposób — kosztem wszystkich poważnych rzeczy! Bogowie lubią drwić : i jak się zdaje, nawet przy świętych czynnościach nie mogą się wstrzymać od śmiechu.

294.

Geniusz serca, właściwy owemu wielkiemu Utajonemu, owemu bogu kusicielowi, urodzonemu uwodzicielowi sumień, którego glos ma władzę sięgania aż w najgłębsze podziemia każdej duszy, u którego z każdego słowa, z każdego spojrzenia wychyla się podstęp i chętka opętania, w którego mistrzowstwie mieści się zdolność, że umie wydawać się — nie tem, czem jest, lecz tem, co dla zwolenników jego będzie jednym przymusem więcej, by do niego tem bliżej się garnęli, by tem serdeczniej i usilniej za nim podążali : — geniusz serca, który wszystko, co głośne i w sobie samem rozlubowane, ucisza i słuchać uczy, który chropawe dusze wygładza i daje im zakosztować nowego pożądania, — mieć cichość zwierciadła, aby się odbijało w nich głębokie niebo — ; geniusz serca, który prostacką i nazbyt skorą rękę uczy powściągliwości i wdzięczniejszego ujęcia; który utajone i zapomniane skarby, krople dobroci i słodkiego uduchowiania odgaduje pod mętnym grubym lodem i jest różdżką czarodziejską dla każdego ziarnka złota, więzionego oddawna w mnóstwie namułu i piasku; geniusz serca, od którego każdy, kogo on tknie, odchodzi bogatszy, nie na podobieństwo człowieka ułaskawionego i zdumionego i nie na podobieństwo kogoś, kto się czuje uszczęśliwionym, zarazem wszakże obarczonym dobrocią cudzą, lecz bogatszy sam w sobie, świeższy niż był dawniej, wstrząśnięty, owiany i wysłuchany przez wiatry odwilżne, może niepewniejszy, może delikatniejszy, kruchszy i bardziej skruszony, lecz pełen bezimiennych jeszcze nadziei, pełny nowych chceń i przypływów, pełny nowych wzdragań i odpływów— – lecz cóż ja czynię, przyjaciele moi? O kim że do was mówię ? Czyliż zapomniałem się do tego stopnia, że nawet imienia jego wam nie wymieniłem ? To niepodobna wszakże, abyście dotychczas sami nie odgadli, kto jest owym zagadkowym duchem i bogiem, który na tę modłę chce być chwalonym. Albowiem, jak to się zdarza ludziom, którzy od dziecka są bezustannie w drodze i na obczyźnie, tak też i mnie przebiegł drogę niejeden duch dziwny i niezbyt bezpieczny, ale przed innymi ten, o którym tylko co mówiłem, i z którym ciągle się spotykałem, bóg Dionyzos, ów wielki dwuznaczny bógkusiciel, któremu niegdyś, jako wiecie, w cichości i czci ofiarowałem moje pierwociny — (i byłem, jak mi się zdaje, ostatnim, który mu złożył ofiarę: gdyż nie spotkałem nikogo, ktoby zrozumiał, co wówczas uczyniłem). Od tego czasu dowiedziałem się jeszcze wiele, arcywiele o filozofii tego boga, i to, jak już wspomniałem, bezpośrednio od niego samego, — jako ostatni uczeń i wtajemniczony boga Dionyzosa: powinienbym więc może zacząć wreszcie od tego, by wam, moim przyjaciołom, dać zakosztować nieco, o ile mi wolno, tej filozofii ? Półgłosem, jak się godzi: gdyż trzeba przytem tknąć niektórych rzeczy tajnych, nowych, obcych, dziwnych i upiornych. Już to samo, że Dionyzos jest filozofem, oraz, co stąd wynika, że i bogowie filozofują, wydaje mi się nowiną, nie pozbawioną zagadkowych myśli, nowiną, która właśnie wśród filozofów może obudzić niedowierzanie, — śród was, przyjaciele moi, mniej ma ona przeciw sobie, choćby dlatego, że przychodzi za późno i w niewłaściwej porze: gdyż wy, jak mi wyjawiono, podobno dziś niezbyt chętnie wierzycie w Boga i bogi. A może też dlatego, że w nieokiełznaniu opowieści swojej muszę posunąć się dalej, aniżeli zwykły przyzwalać surowe uszu waszych nawyknienia ? To pewna, że bóg ów w rozmowach takich szedł dalej, znacznie dalej, i zawsze mnie o wiele kroków wyprzedzał ... Zaiste, gdyby mi było wolno, nadałbym mu ludzkim zwyczajem piękne, uroczyste, pełne świetności i cnotliwości imiona, sławiłbym szeroko jego odwagę badacza i odkrywcy, jego nieustraszoną prawość, prawdomówność i umiłowanie mądrości. Ale dla takiego boga na nic te wszystkie czcigodne rupiecie i błyskotliwości. Zachowaj to dla siebie, rzekłby, dla równych sobie i tych, którym to potrzebne. Ja — nie mam zgoła powodu do zakrywania nagości swojej! — Tu nasuwa się domysł: snadź tego pokroju bóstwa i filozofowie wyzuci są ze wstydu ? — Innym razem rzekł znowu: niekiedy miłuję ludzi — a mówiąc to, miał na myśli Aryadnę, która była obecną — : człowiek w moich oczach, jest miłem, dzielnem, przemyślnem zwierzęciem, któremu njemasz na ziemi równego i które umie sobie poradzić we wszystkich labiryntach. Lubię go: nieraz przemyśliwam nad tem, jakby mu nadal dopomódz w rozwoju, uczynić go silniejszym, gorszym i głębszym, aniżeli jest obecnie. — Silniejszym, gorszym i głębszym ? spytałem zalękniony. Tak jest, powtórzył, silniejszym, gorszym i głębszym; a równocześnie piękniejszym — przy tych słowach uśmiechnął się bóg kusiciel swym halkyońskim uśmiechem, jak gdyby wyrzekł ujmującą grzeczność. Oczywista: że temu bóstwu zbywa nie tylko na wstydzie — ; i niejedno przemawia za tem, że bogowie wogóle mogliby od nas ludzi nie-mało się nauczyć. My ludzie jesteśmy — bardziej ludzcy. —

295.

Ah, czemżeście wy, moje pisane i malowane myśli! To tak niedawno, gdy byłyście jeszcze takie kraśne, młodzieńcze i złośliwe, tak pełne kolców i tajnych drażniących woni, że łaskotany przez was od śmiechu się zanosiłem — a teraz ? Juźeście się wyzuły z nowości i są wśród was takie, które ku zatrwożeniu mojemu mogą stać się dogmatami: tak dalece wydają się nieśmiertelnemi, tak rozdzierająco rzetelnemi, tak bardzo nudnemi! I czyż kiedykolwiek było inaczej ? I cóż bo wypisujemy i odmalowujemy my, mandaryni z chińskimi pendzlami, my uwieczniciele rzeczy, które dają się napisać, bo i cóż takiego jedynie możemy odmalować ? Ah, zawsze tylko to, co chyli się ku uwiędnięciu i poczyna woń tracić ! Ah, zawsze jeno mijające i wyczerpane wichrzyce, uczucia zżółkłe i przejrzałe ! Ah, zawsze tylko ptactwo znużone i obłąkane lotem, dające się nakryć dłonią — i to naszą dłonią! Uwieczniamy to, co już nie może żyć ni latać dłużej, jeno rzeczy zrysowane skazami znużenia i spróchniałości. Dla waszego odwieczerza jeno, wy moje pisane i malowane myśli, mam ja kolory, może nawet mnogo kolorów, mnogo pieszczotliwości kraśnych i pięćdziesiąt odcieni żółci i brunatu, zieleni i czerwieni: ale niech mi nikt stąd nie sądzi, jak wyglądałyście w swych rozbrzaskach, wy niespodziewane skry i cudy samotności mojej, wy moje dawne, umilowane — — złe myśli!

 

 

You voted 1. Total votes: 409