Wiedza radosna, Dodatek

Nietzsche

Pieśni Księcia Lekkoducha

DO GOETHEGO

To Coś, co nie przemija, W przenośni twej ma władztwo! Bóg, co nas w sieć owija, Poetów to matactwo! Świat, mknący wirem koła, Za celem cel przebywa; Konieczność – gniewny woła, Błazen to – grą nazywa... Igrzysko świata, dzielne, Ułudę miesza z bytem. Błazeństwo nieśmiertelne I nas w to miesza przy tem. POWOŁANIE POETY Gdym pod zieloną kiedyś drzew powałą Spoczywał w cieniu chłonąc chłodu czar, Tykanie ucha mego doleciało, Równe, jak gdyby wedle taktu miar. Więc brwi ściągnąłem, rozgniewany przeto – Jednak wnet w sercu złagodniałem swym, Aż i sam w końcu, jakbym był poetą, Zacząłem mówić w takt z tykaniem tym. I gdy tak oto wśród robienia wierszy Zgłoska po zgłosce biegła ku mnie w pląs, Śmiech mnie znienacka porwał, śmiech najszczerszy I mną przez cały długi kwadrans trząsł. Co, tyś poetą? Ty jesteś poetą? Czyli już z głową twoją źle aż tak? – „Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą” Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. Czego tu szukam w drzew cienistym mroku? Na kogo czyham, czatuję jak zbój? Czy na przypowieść? Czy na obraz? W skoku Już się do niego rym przyczepił mój. Co się nawinie, przemknie, to czy nie to, Poeta chwyta, wietrząc wiersza smak. – „Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą” Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. Rymy to strzały, sądzę, rym to strzałka? lak to trzepoce, drga i skacze – ot, Gdy niespodzianie w jaszczurczego ciałka Szlachetnej części utkwi lotny grot. Konacie z tego lub jak win podnietą Pjane, padacie, niebogi, na wznak! – „Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą”Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. Te przypowiastki kręte w spiesznym pędzie, Pijane słówka – tłoczą się w mój wór! Wnet wiersz przy wierszu wszystko wisieć będzie Na tykający nanizane sznur. Jest szajka, którą cieszy to? Czy przeto Źli są poeci? Czy to złości znak? – „Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą” Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. Żartujesz, ptaku? Czy drwisz jak szyderce? Czyż tak źle moja ma się głowa? Zacz O wiele gorzej ma się moje serce? Aby nie sięgnął ciebie gniew mój, bacz! Jednak poeta z swych rymów kaletą, Jest nawet w gniewie zły i dobry wszak. – „Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą” Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. NA POŁUDNIU Oto na krzywej gałęzi tu wiszę Kołysząc senność swą na wiewu fali. Ptak mnie zaprosił gościem w swe zacisze, Oto w ptaszęcym gnieździe się kołyszę. Kędyż to jestem? Ach, w dali! Ach, w dali! Biała toń morza snem ujęta leży. Szkarłatny żagiel pali się na niebie. Skała, figowce, przystań, igła wieży, Sielanka wkoło, bek owiec skądś bieży Wchłoń mnie, Południa niewinności, w siebie. To nie jest życie – ciągle krok za krokiem Stąpać, to czyni Niemcem, ciężkim żmudnie. Kazałem wichrom nieść się nad obłokiem, Latać uczyłem się z ptactwem wysokiem – I poleciałem wzwyż mórz na Południe, Rozsądek! Sprawa przykra aż niemiło! Nazbyt nas szybko to wiedzie do celu! W lociem nauczył się, co mnie mamiło Już czuję soki nowe, krew wraz z siłą Ku gry, ku życia nowemu weselu. Samotnie myśleć – to mądrością mienię, Ale samotnie śpiewać jest głupotą! Słuchajcie pieśni na swoje uczczenie, Usiądźcie wkoło, nastrójcie milczenie, Ptaszki niedobre, ptaszęca niecnoto! Młode fałszywe tak i tak szalone Li do kochania zdacie się stworzone I do zabawy pięknej w swym powabie? Tam na Północy – wyznać muszę szczerze Niewiastęm kochał, starą aż dreszcz bierze: „Prawda” na imię było owej babie.BOGOBOJNA BEPPA Póki me ciałko w krasy kwiecie, Być bogobojną się opłaci. Kobietki kocha Bóg, jak wiecie, Ładna tym bardziej nic nie traci. Snadź Bóg nie wzgardzi biednym mniszkiem. Ni ciśnie nań potępień głazem, Że, jak z niejednym jest braciszkiem, Bardzo być lubi ze mną razem. Nie ma z suchego nic proboszcza! Jest lic rumianych, urodziwy, Często się w żądzach rozzazdroszcza, Jak rzadko który kocur siwy. Staruszków ja nie kocham wcale, On się staruszek kochać lęka: Jakże to mądrze, jak wspaniale Zrządziła wszystko boża ręka. Kościół wie, jako żyć potrzeba, Na twarz spogląda, w serce patrzy. Wżdy mi przebacza w imię nieba Bo któż mi czego nie przebaczy! Trochę poszepce się półsłowy I mknie, dyg strojąc i uśmieszek, I przez spełniony grzeszek nowy Zmazuje się dawniejszy grzeszek. Bądź pochwalony Bóg na ziemi, Który dziewczątek ród miłuje, Winę, co stąd się w sercu plemi, Sam sobie chętnie darowuje. Póki me ciałko w krasy kwiecie, Być bogobojną się opłaci: Gdy mnie, babinę, wiek przygniecie, Niech diabeł głowę dla mnie traci! ŁÓDŹ TAJEMNICZA Wczorajszej nocy, kiedy wszystko spało, I kiedy ledwo trwożne wiatru tchnienie Wśród cichych ulic wzdychało nieśmiało. Snu mi poduszki nie dały, ni cienie, Ani mak, ani to, co na noc całą Daje głęboki sen – czyste sumienie. Wreszcie wyrzekłem się snu i makowca I ku wybrzeżu pośpieszyłem w biegu. Księżyc osrebrzał brzeg – u wód manowca Znalazłem człeka i łódź na noclegu, Na ciepłym piasku. Senni: pasterz, owca Sennie łódż moja odbiła od brzegu. Przeszła godzina, a może dwie, czyli Rok cały przebiegł nad duszą bezwiedną?– Nagle istota ma cała się chyli, Myśl ma zapada w jakieś wieczne Jedno, W krąg się bezbrzeżne otwarło bezedno I wszystko w jednej skończyło się chwili. – Zaświtał ranek: na czarnych wód fali Spoczywa łódka, nad wodną rozłogą... Co to się stało? – stugłosem wołali: Co to się działo? Przelanoż krew drogą? Nic się nie stało! Myśmy spali, spali Wszyscy – ach, błogo! Ach, przedziwnie błogo! OŚWIADCZYNY MIŁOSNE (przy których jednak poeta wpadł w dół) Cud! Jeszcze wyżej pnie się? Wzbija się, a spoczywa jego skrzydeł biel? Co dźwiga go i niesie? Cóż mu jest drogą? Kędy wędzidło i cel? Rówiennik gwiazd, wieczności, Żyje w wyżach, gdzie życia nie dolata pył, Litosny i zazdrości – Kto jego lot choć widzi, wysoko się wzbił! O ptaku albatrosie! Pęd wieczysty w wyżyny mnie żenie i rwie. Wspomniałem cię: i w rosie Łez skąpały się oczy me – ja kocham cię! PIEŚŃ TEOKRYTOWEGO PASTERZA KÓZ Tu leżę na żołądek chory – Pluskwy mnie żrą i łechcą. Naprzeciw światło do tej pory! Gwar: tańczą, przestać nie chcą... Miała tu o tej przyjść godzinie, Przyjść chyłkiem i po cichu. Ja jak pies tutaj czekam ninie A o niej ani słychu. A krzyża znak, gdy przyrzekała? Czyż zdolna łgać bez zgrozy? – Czyżby za każdym biegać miała, Jak za mną moje kozy? Skąd jedwab w szatkach jej szeleszcze? O, dumna czarnobrewo? Czyżby niejeden kozioł jeszcze Na owe skakał drzewo? – Jak czyni jadowitym kwaśnie Czekanie w noc miłosną! W ogrodzie w duszną noc tak właśnie Trujące grzyby rosną. W miłości wiję się i trawię. Ach, siedmiorakie bóle – I jeść już nic nie mogę prawie. Żegnajcie me cebule!Księżyc utonął w morskiej fali I gwiazdy mdleją smętnie, Nadpełza szary dzień z oddali Jakżebym umarł chętnie. „NA NIEPEWNE OWE DUSZE” Na niepewne owe dusze Gniew mię chwyta zły jak zębów zgrzyt. Wszelka cześć ich to katusze, Ich pochwała – zgryzota i wstyd. Że to nie u ich powroza Ciągnę przez ten czas i przez ten świat, Wita mnie zawistna groza, Ich rozpacznych ócz słodkawy jad. Niech jad klątw z ich ust się toczy, Niechaj kręcą nosem wszyscy wraz. Szukające owe oczy W każdy na mnie zawiodą się czas. BŁAZEN W ROZPRCZY Tak! Com popisał na stole i ścianie Błazeńską ręką i błazeńską duszą, Miałoż mi zdobić stół i ścianę całą? Lecz wy mówicie: „To błazna bazgranie, A stół i ściana obtarte być muszą, By ni jednego śladu nie zostało?” Pozwólcie! Własną pomogę wam ręką – Bo jako krytyk, wodnik – należycie Miotłą i gąbką umiem wodzić miękką, Jednak, gdy pracę swoją ukończycie, Zobaczę chętnie, przemądrych senacie, Jak stół i ścianę mądrością obs..... RIMUS REMEDIUM (Czyli: jak pocieszają się chorzy poeci) Z ust twoich płyną, Kapią godziny w kropel powolności, O czasie, wiedźmo, co ociekasz śliną, Daremnie cały wstręt mój krzyczy w mdłości: Klątwa-ć, głębino Wieczności!” Świat – twardy spiż: Ognisty cielec, co nie słyszy łkań. Noże boleści ryją pośród cisz W mych kości tkań: „Świat nie ma serca, słysz. Głupstwem się gniewać za to nań”. Sok maków lej, Gorączko, jady lej mi w mózg i w serce! Zbyt długo patrzysz już ku dłoni mej.„Co dam – w nagrodę?” Pytasz, jak szydercę? – Ha! Klątwa ścierce I urągom jej! Nie! Wróć! Jak stać Na dworze? Zimno tam, padają deszcze – Winien bym czulej przywitać cię snadź? – Masz złoto! Blaskiem jego cię upieszczę! – „Szczęściem” cię zwać? Gorączkę błogosławić jeszcze? Od wiatru tchu Drzwi pękły! W łoże deszcz siecze kroplami! Wiatr zgasił świecę – nędza nad nędzami! – I kto by teraz nie miał rymów stu, O zakład z wami, Zginąłby tu! „SZCZĘŚCIE ME!” Gołębie na San Marco znów widzę szczęśliwe: Plac cichy, przedpołudnie legło na nim w sen. W słodkim chłodzie wysyłam swe pieśni leniwe, Niby gołębi stada, w błękity bez den – I znów z powrotem nęcę, wabię je, By im rym jeszcze jeden wetknąć w pierze siwe – O szczęście! Szczęście me! Pod cichym, modroświetlnym nieb jedwabiem goszczę, Otulającym pieczą tych budowli kwiat, Który kocham i trwożę się go i zazdroszczę, O zaprawdę, że duszę wypiłbym zeń rad! Czyżbym ją oddał kiedy znowu? Nie! Cicho, biesiado cudna ócz, słodsza nad moszcze! – O szczęście! Szczęście me! Surowa wieżo, która naporem lwiej siły Zwycięsko, lekko wdarłaś się wzwyż! Szczyt twój brzmi I przelewa nad placem dźwięk głębią opiły Po francusku byś była dlań accent aigu? Gdybym podobnie tobie ostał się, Wiem, jakie by mnie więzów jedwabie zmusiły... – O szczęście! Szczęście me! Precz, gędźbo! Niech zmrocznieją wprzód naloty cienia, Niech zgęstnieją w brunatnej, letniej nocy głusz! Na dźwięk za dnia za wcześnie i jeszcze złocenia Ozdób nie zaiskrzyły się przepychem róż, Wiele dnia jeszcze zostało na grę Snucia wierszy, skradania się chyłkiem, mruczenia – O szczęście! Szczęście me! NA MOWĘ MORZA Tam – chcę; i wierzę w swą prawicę, Co dzierży steru kierownicę;Przede mną toń, ku niebios zbrzeży Ma genueńska łódka bieży. Wszystko mi nowym, nowszym zda się, Południe śpi w przestrzeni, czasie Jeno twój pełen potworności Wzrok ściga mnie, nieskończoności! SILS – MARIA Tu siedziałem, czekając, czekając – lecz na nic, Poza dobrem i poza złem, światłem bez granic. To cieniem się radując, cały grą jedynie, Falą, południem, czasem, co bez celu płynie. Wtem, przyjaciółko, jedno dwojgiem stało się – I Zaratustra przeszedł mimo obok mnie... DO MISTRALA (Pieśń taneczna) Wietrze Mistralu, obłoków łowcze, Morderco smętków, co runa owcze Chmur zmiatasz, jakże ja kocham cię! Czyż nie z jednego my pierworody Łona, na losu jednego gody Znaczeni kędyś w wieczności mgle? Tu na wyżynnych ścieżyn zawrocie Naprzeciw ciebie biegnę w polocie, Tańcząc, jak ty mi gwiżdżesz i grasz, Co bez okrętu, żagli i wioseł, Jak najwolniejszy wolności poseł, Ponad dzikimi morzami gnasz. Ledwom się zbudził, słysząc twe bliźnie Hasło, pomknąłem ku wysoczyźnie, Na rudych złomów nadmorski mur. Cześć! Tyś już ciągnął, jako najczystsze Strugi iskrzące i rwące bystrze, Zwycięsko gnałeś hen z ponad gór. Po równym stepie niebieskich szlaków Widziałem gony twoich rumaków I rydwan, który niesie cię het, Widziałem rękę, co drży, gdy z biczy Błyskawicami strzela, i ćwiczy Rumaki, razy sypiąc na grzbiet Jam ciebie widział, jak z wozuś skoczył I ku dołowi w pęd się potoczył, Jakoś się w strzałę zmienił przez skrót I prostopadleś padł w głąb topieli, Jak promień, który krzak róż przestrzeli, Gdy pierwsza jutrznia zróżowi wschód. Więc tańcz na grzbietach stu i stu wałach. Na morskich wałach, na morskich szałach Cześć ci, coś nowy tan stworzył, cześć!Niech tan nasz tysiąc sposobów szuka, Wolną – niech nasza zowie się sztuka, Radosną – nasza wiedza i wieść! Z każdego kwiecia w tanecznym szale Rwijmy liść jeden sobie ku chwale I jeszcze dwoje liści na wian! Jak trubadurzy tańczmy w poszumie, Tańczmy w nierządnic i świętych tłumie Pomiędzy Bogiem i światem tan. Kto tańczyć z wichrem nic umie nijak, Kto się owijać musi w powijak, Zawsze na pasku, zdechlak i dziad. Kto jest, jak błazny świętoszki ckliwe, Jak cne kołtuny, gęsi cnotliwe, Z tym precz z naszego raju, precz w świat! Wzbijmy uliczny kurz w tuman tęgi Pod nos wam, chorzy i niedołęgi, Przegnać, przepędzić chuchraków miot! Oczyśćmy brzegi tej naszej dziczy Od spojrzeń trwogi, tchu suchotniczej Piersi, precz chore koty za płot! Precz ci, co mącą niebios topiele, Tkacze chmur, światów oczerniciele, Rozświećmy niebo, oczyśćmy z chmur! Szummy... o duchu wszech wolnych duchów, Z tobą we dwoje, w złączeniu druhów Szumi me szczęście, jak burzy wtór! – I aby szczęście takie wieczyście Pamięć chowała, weź uroczyście Ten wieniec, porwij go w pęd swych jazd! I nieś go w oddal, hen ku wyżynie, Pędzać ku górze po nieb drabinie I tam go zawieś u ćwieków wiazd!

 

 

You voted 5. Total votes: 8044