Libanios
(1) Powinny się były ziścić, słuchacze, do końca nadzieje, które żywiłem i ja, i wszyscy ludzie, że teraz państwo perskie będzie rozbite, a rzymscy namiestnicy zamiast satrapów zgodnie z naszymi prawami sprawować będą piecze nad krainą Persów; świątynie nasze powinny były zdobić łupy tam zdobyte, a ten, kto odniósł to zwycięstwo, siedząc na tronie cesarskim wysłuchiwać mów sławiących triumf. Taki bowiem stan rzeczy byłby niewątpliwie i sprawiedliwy, i odpowiedni, i godny mnogości ofiar, które on złożył. (2) Lecz zazdrosne bóstwo silniejsze się okazało niż nasze uzasadnione nadzieje: oto spod Babilonu na marach niosą tego, który całkiem bliski był osiągnięcia celu poczynań; ze wszystkich oczu popłynęły łzy obfite, odpowiednio do wielkości straty, lecz nie sposób odwrócić śmierci. Jedno nam tylko pozostaje do zrobienia, co i zmarłemu wielce jest miłe: w gronie innych słuchaczy powiedzmy coś o jego osiągnięciach, skoro jemu samemu nie dane było wysłuchać pochwały swoich czynów. (3) Bo po pierwsze rażąca to byłaby niesprawiedliwość, że kiedy on na wszystko się odważył dla zdobycia pochwały, my pozbawiamy go nagrody; następnie byłoby wprost wielką nikczemnością nie okazać zmarłemu tej czci, której by doznał od nas za życia. Oprócz tego, że ostatniego rzędu pochlebstwem byłoby otaczać względami żyjących, a o zmarłych zapominać, wszakże żyjącym możemy zrobić przyjemność wielu innymi sposobami, jeśli nie zdobędziemy się na mowę, w stosunku zaś do tych, którzy od nas odeszli, jedno nam tylko pozostaje: wielbienie słowem, które na wieczne czasy przekaże pamięci dzielne ich czyny.
(4) A ja za każdym razem, kiedy zabierałem się do wygłoszenia mowy pochwalnej na cześć tego męża, stwierdzałem, że moje słowa nie dorównują wielkości jego czynów i nigdy jeszcze, klnę się na bogów, nie odczułem z tego powodu przykrości, że bohaterstwo umiłowanego władcy przewyższa możliwości krasomówcze sofisty do niego przywiązanego. Bo poczytywałem to za ogólny pożytek dla miast, że ten, który objął władze dla ochrony całego imperium, nikomu nie dał możności dorównać słowem własnym swoim czynom. Jeśli tedy ja nie potrafiłem wystąpić z odpowiednią pochwałą, gdy tematem mowy było tylko męstwo okazane nad Oceanem, jakżeż dam radę dziś, kiedy w jednej zawrzeć muszę mowie i tamte czyny, i wyprawę na Persów? (5) Jestem o tym przekonany, że gdyby bogowie podziemia pozwolili mu zmartwychwstać, by współpracował ze mną nad tą mową, a on, nie dostrzeżony przez wszystkich innych, zespolił swoje wysiłki z moimi, to nawet w tym wypadku mowa nie dorównywałaby dokładnie rzeczywistości; oczywiście byłaby ona piękniej wypowiedziana niż teraz, ale nawet wtedy nie wystarczająco. Skoro więc ja sam, pozbawiony takiej pomocy, podejmuję się tak ogromnego zadania, jakich mam oczekiwać wyników? (6) Gdybym i poprzednio nie dostrzegał, że mowa moja sprawiała wam przyjemność, jakkolwiek mieliście pełną świadomość, że zwycięstwo jest po stronie rzeczywistości, najodpowiedniejszą byłoby dla mnie rzeczą nie zabierać głosu. Skoro zaś i wtedy mowa od razu spotkała się z pochwałą, i nadal odnosiliście się do niej z życzliwością, nie sądzę, by istniał słuszny powód do milczenia; spróbuję tedy spełnić swój obowiązek wobec władcy i przyjaciela.
(7) Niemało bywało cesarzy o szlachetnej duszy, ale niskiego rodu. Potrafili oni ochraniać państwo, lecz wstydzili się podać, od kogo wiodą swój ród, tak że ten, kto wygłaszał ich pochwałę, musiał się wysilać, jakby uleczyć tę ranę, u tego zaś władcy nie masz niczego, co by nie stanowiło materii do pochwały. (8) Zacznijmy od rodu. Dziadek był cesarzem; nie dbał o bogactwo, natomiast zdobył ogromną życzliwość poddanych; ojciec był synem i bratem cesarza; choć godniejszy był tronu niż ten, który go zdobył, jednak zachował spokój i dobrze życzył temu, kto zagarnął władzę, i żył z nim dalej w przyjaźni, nie knując zdrady. (9) Pojął za żonę córkę namiestnika, człowieka dzielnego i rozumnego, któremu okazał poważanie zwycięski przeciwnik, i zachęcał swoich ludzi, by rządzili, z niego biorąc przykład. Z tego małżeństwa rodzi się ten najszlachetniejszy człowiek; ojciec daje wyraz swojej czci dla teścia dając jego imię dziecku. (10) Tymczasem Konstantyna zabiera ze świata choroba, a wtedy zagłada spotyka prawie cały jego ród, zarówno ojców jak dzieci, Julian zaś i przyrodni brat, starszy od niego, uszli krwawej zagłady: brata uratowała choroba, która wydała się dostatecznie ciężka, by przyprawić go o śmierć, Juliana zaś uchronił wiek, bo niedawno został odjęty od piersi. (11) Brat innym oddawał się raczej zajęciom niż wymowie, sądząc, że w ten sposób mniej ściągnie na siebie zawiści; w Julianie zaś bóstwo, któremu dostał się pod opiekę, wzbudziło miłość do piękna mowy. Przyswajał je sobie w mieście największym po Rzymie, gdzie uczęszczał do szkoły; on, wnuk cesarza, bratanek cesarza, stryjeczny brat cesarza zachowywał się z prostotą, nikomu nie sprawiał przykrości i nie chciał ściągać na siebie spojrzeń ludzkich mnogością towarzyszących sług i zgiełkiem, który taka świta wywołuje. Towarzyszyli mu tylko eunuch, najlepszy stróż cnoty, i drugi wychowawca, człowiek wcale wykształcony. Ubrany prosto, nie wynosił się nad innych; pierwszy się zbliżał, nie odpychał ubogiego, wezwany przychodził, na wezwanie czekał stojąc tam, gdzie innym uczniom należało stać, słuchał tego samego co inni uczniowie, wychodził razem z innymi i w niczym nie szukał wyróżnienia. Gdyby kto niespodzianie wszedł do sali i spojrzał na tłum młodzieży nie wiedząc, kim są chłopcy i czyi to synowie, po żadnych zewnętrznych oznakach nie domyśliłby się jego wysokiego stanowiska.
(12) Nie pod każdym jednak względem stał na równi z pozostałymi uczniami, bo co do pojętności, co do zdolności przyswajania sobie tego, co zostało powiedziane, i utrzymania w pamięci, co do nieustawania w pracy — daleko za sobą pozostawiał innych. Widząc te zdolności bolałem nad tym, że to nie ja rzucałem ziarna w tak zdolny umysł. Bo pewien marny sofista w nagrodę za poniewieranie bogami otrzymał takiego ucznia, którego wychowywał w podobnych poglądach na bogów; musiał on znosić niski poziom wymowy nauczyciela z powodu wojny, którą ów toczył z ołtarzami bogów. (13) Tymczasem Julian zbliżał się już do okresu dojrzałości, a jego królewska natura przejawiała się w wielu i wyraźnych znakach. I to odbierało sen Konstancjuszowi. W obawie, żeby tak wybitny młodzieniec nie pociągnął ku sobie miasta wielkiego, posiadającego ważki głos, dorównującego we wszystkim Rzymowi, i żeby to nie sprowadziło za sobą przykrych dla niego skutków, wysyła Juliana do grodu Nikomedesa, który miał nie budzić takich obaw, i udziela pozwolenia na naukę. Julian wprawdzie nie przychodził do mnie na naukę, choć miałem już tam wykłady — wybrałem bowiem ciche miasto zamiast miasta pełnego niebezpieczeństw — ale nie przestawał mnie poznawać kupując teksty moich mów. (14) A jakaż była przyczyna, że znajdował upodobanie w moich mowach, a unikał ich twórcy? Oto ów wspaniały sofista zobowiązał go wielokrotnymi i mocnymi przysięgami, że ani nie będzie moim uczniem, ani za takiego nie będzie się podawał, ani się nie zapisze na listę moich słuchaczy. (15) On zaś wyrzekał na tego, kto związał go przysięgą, przysiąg jednak samych nie złamał. Pragnąc kontaktu ze mną wynalazł sposób, by bez krzywoprzysięstwa poznawać moje mowy: za pomocą wielkich podarków zdobył kogoś, kto wprowadzał go w wygłaszane codziennie mowy. Wykazał przy tym niezwykły stopień naturalnych zdolności. Bo choć wcale nie bywał na moich wykładach, lepiej potrafił mnie naśladować od takich, którzy stale mi się przysłuchiwali; krocząc po ukrytej w mroku ścieżce wyprzedził obfitością plonów nauki tych, którzy szli po jasno oświetlonej drodze. Z tego chyba powodu i w późniejszym okresie jego wymowa miała pewne pokrewieństwo z moją, sprawiał więc wrażenie, że był jednym z moich słuchaczy.
(16) Gdy zainteresowanie i gorliwość jego szły w tym kierunku, brat jego zostaje powołany do uczestniczenia w godności cesarskiej otrzymując drugie po cesarzu miejsce. Bo gdy wybuchły dwie wojny, jedna, wcześniejsza, z Persami, druga po niej z uzurpatorem, Konstancjusz odczuł potrzebę współrządcy, toteż Gallus zostaje wysłany z Italii dla obrony Wschodu. W ten sposób Julian, podobnie jak to było z jego ojcem, stał się bratem panującego. (17) Kiedy Gallus w otoczeniu orszaku zbrojnego przeciągał przez Bitynię, bracia widzieli się ze sobą. Los, jaki spotkał brata, nie wywołał zmiany wewnętrznej w Julianie. Fakt, że brat posiada godność cezara, bynajmniej nie dał mu powodu do zaniedbania się, przeciwnie, zwiększył jeszcze jego namiętność ku krasomówstwu, która już w nim była. zwiększył jeszcze wysiłki, które wkładał w pogoń za pięknem słowa. Uważał bowiem, że jeśli będzie żył nadal jako człowiek prywatny, będzie miał zamiast godności cesarskiej sztukę, skarb jeszcze bardziej boski jeśli zaś los doprowadzi go do berła, to sztuka doda blasku godności królewskiej. (18) Dlatego korzystał i ze światła słonecznego, i z ognia za nastaniem nocy, by się uczyć. Nie pomnożył bogactwa, choć było to łatwe, natomiast duszę udoskonalił. Gdy kiedyś spotkał się z ludźmi, którzy pełni byli nauk Platona, usłyszał od nich o bogach i demonach, którzy naprawdę stworzyli i zachowują wszechświat; od nich dowiedział się o istocie duszy, o jej pochodzeniu i przyszłych losach, poznał prawo jej upadku i wzlotu; co ją pogrąża, a co wznosi ku górze, co jest dla niej więzieniem, a co wolnością, w jaki sposób można pierwszego uniknąć, a zdobyć drugą; słodycz słów spłukała mu uszy napełnione gorzkością . Toteż odrzucił od siebie wszystkie głupstwa, w które poprzednio wierzył, żeby na to miejsce wprowadzić światło prawdy, tak jak w jakiejś wielkiej świątyni ustawia się na nowo posągi bogów, poprzednio znieważone i zamazane błotem. (19) Choć zmienił zapatrywania religijne, udawał, że wierzy jak dawniej, bo nie można było ukazać prawdziwego oblicza. Ezop w tym wypadku ułożyłby bajkę, gdzie nie osioł ukrywałby się pod lwią skórą, ale lew pod oślą, bo Julian wiedział to, czego znajomość przynosi wielką korzyść, a wydawał się takim, jakim być było bezpieczniej. (20) Szeroko rozeszła się sława jego. Wszyscy przyjaciele Muz i innych bogów spiesznie do niego zdążali, ten lądem, ów morzem, by go zobaczyć, by pobyć z nim, by pomówić i posłuchać; a gdy ktoś się już znalazł przy nim, niełatwo było mu odejść: Julian, jakby syrena jaka, więził przy sobie nie tylko czarem słowa, lecz również wrodzonym sobie darem zdobywania przychylności ludzkiej. Umiał on kochać naprawdę i innych uczył tej miłości, tak że przyjaciele szczerze do niego się przywiązywali, a każde rozstanie sprawiało im ból. (21) Skupił tedy w sobie i wykazywał różnorodną mądrość poetów, retorów, pokoleń filozofów, doskonale opanował grecki język, znał nie najgorzej drugi. Obaj bracia byli przedmiotem troski, a wszyscy rozumnie myślący wypowiadali jedno życzenie, żeby ten młodzieniec posiadł władzę w państwie, bo wówczas wstrzyma się ruina świata kulturalnego, gdy stanie na czele ludzkości jedyny człowiek, który jest zdolny uleczyć jej rany. (22) Nie mogę powiedzieć, żeby on potępiał takie życzenia, nie będę rzucał pustych słów o nim; owszem, i on sam żywił podobne chęci, ale pragnął tronu nie z żądzy przepychu ani władzy, ani purpury. Pragnął tylko własnymi trudami przywrócić narodom szczęście utracone, a zwłaszcza kult dawnych bogów. (23) Niczym serce jego tak się nie wzruszało, jak kiedy widział, że świątynie leżą w gruzach, ceremonie religijne ustały, ołtarze są obalone, ofiary zakazane, kapłani wypędzeni, skarby świątyń rozdziela się między rozpasany motłoch. Gdyby któryś z bogów obiecał mu, że inni te rany uleczą, jestem pewien, że odrzuciłby stanowczo tron cesarski, bo dążył nie do władzy, lecz do zapewnienia pomyślności obywatelom.
(24) Takie pragnienie gościło w sercach ludzi wykształconych, by jego wola uleczyła świat. Tymczasem przeciw Gallusowi pojawiło się fałszywe oskarżenie i wykryto list zawierający najgorsze knowania. Gdy potwarcy ponieśli karę — przecież nie mógł uwieńczyć ich ten, przeciw któremu działali — uznano, że ten, kto wymierzył karę, sam za to na nią zasługuje, toteż zginął nie wyrzekłszy słowa, gdyż miecz wyprzedził wszelkie usprawiedliwienie. (25) Wkrótce i Julian został sprowadzony, otoczony przez uzbrojonych strażników, spoglądających dziko, przemawiających ostro, tak że wiezienie wydawało się lekką karą w porównaniu z ich postępowaniem. W dodatku nie dali mu się zatrzymać w jakimś jednym miejscu, lecz przewozili z jednego miejsca v; drugie, stwarzając tym nową udrękę. Znosił tę udrękę, chociaż nie wysuwano przeciw niemu żadnego oskarżenia ani poważniejszego, ani błahego. Jakaż mogła być podstawa do oskarżenia, skoro żył oddalony od brata więcej niż trzystu stadiami, a listy, które do niego wysyłał, i to rzadko, ograniczały się tylko do pozdrowień. Dlatego nawet nie było żadnego donosu, a mimo to dręczono go w ten sposób, jak była już mowa, jedynie z tego powodu, że obaj mieli jednego ojca. (26) I w tym nieszczęściu możemy znów podziwiać Juliana: ani nie płaszczył się przed zabójcą mowami wygłoszonymi przeciwko jego ofierze, ani mowami w obronie brata nie rozdrażniał żyjącego jeszcze prześladowcy: brata uczcił smutkiem bez słów, tamtemu zaś nie dał powodu do zgładzenia siebie, choć on tego gorąco pragnął. Tak dobrze więc i wspaniale opanował swój język, chociaż przykre położenie, w którym się znajdował, nie bardzo do tego usposabiało, toteż swoim opanowaniem zamknął usta największym nikczemnikom. (27) Lecz nawet takie zachowanie się nie mogło mu zapewnić bezpieczeństwa ani nie zdołało położyć kresu bezpodstawnemu gniewowi tamtego. Atoli gdy tak był miotany falami przeciwności, rzuciła na niego spojrzenie Ino córka Kadmosa — żona Konstancjusza, która ulitowała się nad nim i ułagodziła gniew męża; usilnym błaganiem skłoniła cesarza, by Juliana, który płonął miłością do Hellady, a zwłaszcza do jej źrenicy — Aten, wysłał do ukochanego kraju. (28) Czyż już to samo nie świadczy o boskim pochodzeniu jego duszy, że gdy stanęła przed nim możliwość wyboru miejsca pobytu, nie pociągnęły go ani ogrody, ani domy, ani dwory, ani wiejskie posiadłości nad brzegiem morza, ani rozkosze, które zapewniały inne, i to liczne dobra materialne — a to wszystko posiadał przecież w Jonii — lecz te rzeczy, do których ludzie przywiązują wagę, poczytał za marność w porównaniu z grodem Pallady, macierzą Platona. Demostenesa i wszelakiej innej mądrości? (29) Spiesznie tedy tam zdąża w nadziei, że uzupełni swą wiedzę, że trafi na nauczycieli zdolnych mu udzielić głębszych wiadomości od tych, które już zdobył. Gdy się zetknął z nimi i poznał ich oraz sam się dał poznać, większe sam wzbudził zdumienie swoją wiedzą, niż odczuł podziw, i on jeden spośród młodzieży przybywającej do Aten odjechał, więcej pouczywszy drugich niż sam się nauczywszy. Toteż ciągle się go widziało otoczonego rojem młodzieży, starców, filozofów, retorów. Bogowie sami zwrócili na niego swe spojrzenie w pełni świadomości, że on przywróci im starodawną cześć. (30) Budził on podziw i swoją mową, i wstydliwością, bo bez zarumienienia się nie potrafił nic powiedzieć. Choć wszyscy mieli możność cieszyć się jego łaskawością, tylko najszlachetniejsi cieszyli się jego zaufaniem, a wśród nich pierwsze dzierżył miejsce mąż pochodzący z naszego kraju, jedyny spośród ludzi wolny od przygany, którego doskonałość pokonała złe języki. (31) Młodzieniec powziął postanowienie spędzić całe życie w Atenach i tam dojść do kresu dni, bo to się zdawało szczytem szczęścia. Tymczasem sytuacja w państwie domagała się drugiego władcy, ponieważ miasta leżące nad Renem uległy zniszczeniu, a wodzowie tam posyłani dążyli do władzy większej niż się godziło. Wtedy zostaje powołany do rządów ten, który oddawał się w Atenach filozofii, bo właśnie studia filozoficzne Juliana budziły najmniej obaw u człowieka, który popełnił wiele nieprawości. Bo też był on zabójcą ojca i braci, tamtych zamordował przed laty, tego niedawno, lecz żywił nadzieję, że zobowiązania pozostaną nienaruszone, a charakter pokrzywdzonego okaże się lepszy, niż zarzucały oskarżenia. (32) Ten, kto przyzywał, miał słuszne powody do takich przypuszczeń, natomiast Julian mógł żywić całkiem uzasadnioną obawę, że nowa godność kryje w sobie zasadzkę, przecież przelana przez Konstancjusza krew kazała snuć takie domysły. Nie można jednak było odrzucić zaproszenia. Julian przed wyruszeniem w drogę ze łzami wzywa boginię i prosi ją, by go chroniła. Natychmiast po otrzymaniu godności cezara zostaje wysłany dla dokonania zadania, które wymagało rąk Heraklesa. Tak się bowiem przedstawiały sprawy z Gallami, którzy zamieszkują tuż nad brzegiem Oceanu.
(33) Gdy Konstancjusz toczył wojnę z Magnencjuszem który zabrał cudze posiadłości, ale sam rządził przestrzegając praw, uważał za wskazane jąć się wszelkich sposobów, by dostać go w swe ręce. Otwiera tedy przed barbarzyńcami granice rzymskie wydając piśmienne pozwolenie na zajęcie takiego obszaru, jaki tylko mogą wziąć. (34) Gdy barbarzyńcom została zapewniona bezkarność, bo pismo cesarskie przekreślało dawniejsze umowy, zaleli oni wielką połać kraju z braku jakiegokolwiek oporu, gdyż Magnencjusz miał swe siły zbrojne w Italii. Obracają w perzynę kwitnące miasta, pustoszą wsie. burzą mury ochronne, unoszą mienie, porywają ze sobą kobiety i dzieci; nieszczęśni zabrani do niewoli szli niosąc na ramionach swój dobytek. Kto nie nadawał się na niewolnika albo nie mógł znieść widoku pohańbienia żony i córki, płacząc ginął. Całe mienie znajdujące się w naszym kraju zabrawszy do siebie, zwycięzcy uprawiali naszą ziemię własnymi rękoma, rękami zaś jeńców rolę we własnym kraju. (35) Te miasta, które dzięki silnym murom nie dały się zdobyć, ziemi prawie nie miały do swego rozporządzenia, zaledwie odrobinę, a choć mieszkańcy rzucali się na wszystko, co mogło być jadalne, jednak wielu ginęło z głodu. W końcu miasta wyludniły się do tego stopnia, że same zamieniły się w pola uprawne; miasta i niezamieszkała przestrzeń w obrębie murów stały się rolą, dającą dostateczne wyżywienie pozostałej ludności. Bo też tu zaprzęgano woły, orano i siano; kłosy wschodziły, przychodzili żeńcy i młockarze, a wszystko to się działo wewnątrz bram miejskich. Trudno też było rozstrzygnąć, kto wiódł nędzniejsze życie: uprowadzeni do niewoli, czy pozostali w ojczyźnie.
(36) Gdy taką ceną Konstancjusz okupił swoje zwycięstwo, z początku radował się i pysznił. Kiedy zaś po pokonaniu przeciwnika wyszła na jaw zdrada i Rzym niemal że krzyczał, iż obcięto mu kończyny, wtedy nie miał odwagi sam się narazić na niebezpieczeństwo, żeby przepędzić Germanów hulających po Galii, lecz zażądał, by się tam wyprawił młodzieniec, który tylko co opuścił przybytek Muz, by porwać za oręż. A co najosobliwsze, że cesarz zasyłał jednocześnie modły i o zwycięstwo Juliana nad nieprzyjacielem, i o jego klęskę, bo pragnienie odzyskania ziemi kazało mu życzyć zwycięstwa, zazdrość zaś — klęski. (37) Że właśnie wysłał Juliana nie tyle po zwycięstwo, co po śmierć, dał to poznać wkrótce. Oto choć rozporządzał wszystkim wojskiem, które zabezpieczało trzech cesarzy, a składało się z wielkiej liczby ciężkozbrojnych, z wielkiej liczby jeźdźców, którzy największy chyba strach wzbudzali tym, że ich uzbrojenie chroniło od zranienia — kazał dać Julianowi oddział złożony z 300 najlichszych hoplitów, zapewniając, że znajdzie w Galii zakwaterowanych żołnierzy. To było wojsko nawykłe do ponoszenia klęsk, które od dawna nadawało się tylko do znoszenia oblężeń. (38) Lecz nic z tego nie przeraziło go i nie okazał strachu; choć wtedy dopiero jął się oręża i zakosztował wojny, a miał prowadzić drżących ze strachu żołnierzy przeciwko nieprzyjacielowi odnoszącemu zwycięstwo w każdym starciu, tak nosił zbroję, jakby od młodości zamiast ksiąg dźwigał w ręku tarczę, i tak odważnie posuwał się naprzód, jakby przewodził tysiącom Ajasów. (39) Dwie były przyczyny takiego zachowania się Juliana: posiadane wykształcenie i przekonanie, że myśl jest potężniejsza od ręki, oraz wiara, że bogowie będą mu towarzyszyć na wyprawie. Wiedział przecież, że Herakles uszedł przed Styksem dzięki przychylności Ateny.
(40) Z samego już początku bogowie dali wyraźny znak swojej życzliwości ku niemu. Oto wyruszył z Italii pośrodku zimy, kiedy pod gołym niebem łatwo by można było znaleźć śmierć od mrozu i zawiei śnieżnych, a w drodze towarzyszyła mu tak jasna i słoneczna pogoda, że uczestnicy wyprawy nazywali ją wiosenną; tak więc zanim nieprzyjaciel został zwyciężony, pokonany został mróz. (41) A oto jeszcze druga zapowiedź pomyślnego losu. Gdy przeciągał z wojskiem przez pierwsze miasteczko znajdujące się na ziemi, którą otrzymywał we władanie, pewien wieniec upleciony z gałązek — wiele takich wieńców mieszkańcy miasta zawieszają wysoko w górze przymocowując je na sznurach przeciągniętych od murów do kolumn — otóż jeden z tych wieńców, którymi zdobimy miasta, oderwał się od sznura, spadł wprost na głowę cezara i przylgnął do niej; zewsząd wzniosły się okrzyki, bo jasne było, że wieniec zapowiadał przyszłe trofea i wskazywał, że Julian idzie po zwycięstwo.
(42) Gdyby Konstancjusz wysyłając Juliana zezwolił od razu przejść do działania i posługiwać się własnymi obliczeniami, od razu też sytuacja w Galii uległaby zmianie; tymczasem Julian niczym nie mógł rozporządzać prócz własnego płaszcza żołnierskiego, a całą władzę mieli wodzowie; tak bowiem zarządził ten. kto wysyłał, by oni wydawali rozkazy, cezar zaś im służył. Mając w pamięci Odyseusza i jego cierpliwość, znosił to wszystko, a wodzowie uznali za najlepszą rzecz drzemać. To by wzmogło siły nieprzyjaciół, jeśliby mimo przybycia cezara nadal mieli w swym ręku to, co poprzednio zdobyli. (43) Jednak choć nie pozwalano mu działać, kiedy objeżdżał różne plemiona tylko dla przyjrzenia się im — na to jedno mu pozwolono — jego imię i wygląd miały w sobie taką moc, że ten i ów spośród tych, którzy długi czas siedzieli w zamknięciu i zupełnie zapleśnieli, robił wypad i brał do niewoli barbarzyńcę orzącego pole tuż pod murem, a wypadki takie zdarzały się tu i ówdzie, ba, nawet garstka weteranów, zwolnionych z powodu wieku od służby wojskowej, odparła pewien napad nocny, dokonany przez spory oddział młodzieńców. Napastnicy przystawili przyniesione drabiny do nie strzeżonych bram — a w ten właśnie sposób większość miast zdobyli. Gdy starcy spostrzegli, co się dzieje, chwytali co wpadło pod rękę zamiast oręża i biegli, choć nogi nie miały dawnej siły, wykrzykując imię Juliana. I weterani rzeczywiście odnieśli zwycięstwo, podobnie jak wojownicy Mironidesa, część nieprzyjaciół zabili własnoręcznie, druga część poniosła śmierć rzucając się z murów na dół. (44) A znów w innym miejscu wypadli na barbarzyńców ludzie młodzi, do czego przedtem nie byli przyzwyczajeni. Barbarzyńcy podali tył w ucieczce, oni zaś pławili się w rzezi; cezara wprawdzie nie widzieli, ale sama jego bliskość dodawała im śmiałości. Inni znów, noszący się z zamiarem przesiedlenia się, pozostali na miejscu wygnawszy z serca strach. (45) Gdy barbarzyńcy z gęstego lasu wypadli na ostatnie szeregi kolumny marszowej, tak wielka zaszła zmiana w sytuacji, że ci, którzy chcieli zadać straty, sami zostali wybici. Kto z naszych zabił wroga, przynosił jako świadectwo zadanej śmierci głowę zabitego, a była ustanowiona pewna nagroda za głowę, ogarnął więc żołnierzy wielki zapał do ucinania głów. Ów mądry wódz budząc chęć zysku wyplenił z serc tchórzostwo, bo pragnienie otrzymania nagrody zachęcało do odwagi. Na tych zaś barbarzyńców, którzy się schronili na wyspy utworzone przez Ren, robili obławę nasi żołnierze, przeprawiający się tam wpław lub na łódkach, a bydłem tam zdobytym żywiły się miasta. (46) Tymczasem z dwóch największych miast jedno zostało mocno uszkodzone na skutek niezliczonych napadów nieprzyjacielskich, drugie opustoszałe i zniszczone na skutek świeżego napadu; do pierwszego wyciągnął rękę, by mogło powstać, i umieścił w nim załogę; drugiemu, które wyczerpało wszystkie swoje zapasy do tego stopnia, że zostało zmuszone żywić się tym, co nie nadaje się do jedzenia, dodał otuchy nadziejami na lepszą przyszłość. (47) Widząc to pewien król władnący niemałym krajem barbarzyńskim przybył usprawiedliwiając się, że nie tak wielkie szkody wyrządził, prosił o zawarcie układu, obiecywał przymierze, a ponieważ jego propozycje wydawały się do przyjęcia, zawarł pokój na krótki czas, stając się ustępliwszym w obawie przed tym, co mogło nastąpić.
(48) Takimi i jeszcze znaczniejszymi osiągnięciami podczas swego przemarszu po kraju wzmógł się na siłach, choć nie miał jeszcze możności urzeczywistnienia wszystkich swoich zamysłów. Gdy zaś został usunięty wódz, który wobec nieprzyjaciela odczuwał strach, a nad podwładnymi się znęcał, następcą jego został wódz, który oprócz wielu innych zalet posiadał duże doświadczenie wojenne, większość przeszkód została usunięta, l wtedy to, wtedy właśnie nadeszła stosowna chwila, by cezar dał się odpowiednio poznać. (49) Przyjrzyjcie się sami. Gdy starszy uważał za potrzebne przeprawić się przez rzekę dla zaatakowania barbarzyńców, do czego młodszy od dawna się rwał jak koń do biegu i niecierpliwił się z powodu niewoli, w której go trzymano, wtedy właśnie Konstancjusz widząc, że Julian ma mało wojska i że nie na jego siły to śmiałe przedsięwzięcie, posyła dwukrotnie większe wojsko niż jego, mianowicie 30 000 hoplitów, a dowództwo powierzył człowiekowi, który wyglądał na to, że potrafi zrobić użytek z siły zbrojnej. (50) Oczywiście konieczne było połączenie się obu wojsk w jedną armię; ale gdy już mała odległość je dzieliła, starszy zląkł się, że młodszemu przypadnie w udziale zwycięstwo, i w przekonaniu, że on sam posiada dostateczne wojska, kazał dowódcy nie połączyć się z nim, lecz przeprawić się samemu. A kiedy ten budował na rzece most z łodzi, barbarzyńcy ściąwszy las spuszczają powyżej mostu z prądem grube pnie, które zderzają się z łódkami; część ich została rozniesiona, część zdruzgotana, część nawet zatopiona. (51) Gdy więc pierwsza próba się nie udała, cofnął się on w ucieczce wraz z trzydziestotysięczną armią. Barbarzyńcy nie zadowolili się tym, że nie ponieśli szwanku, lecz uważali, że muszą coś przedsięwziąć sami; toteż przeprawiwszy się przez rzekę ścigali rzymskich żołnierzy, a gdy dognali, pewną ilość zabili i śpiewając pieśni zwycięskie powrócili, tak od jednego działania przechodząc do drugiego, a raczej od słów przechodząc do czynów. (52) Gdy znów znaleźli się w domu, cezar zaopatrywał w zboże i twierdze, i miasta z zasiewów poczynionych przez barbarzyńców i posługiwał się w tym celu ile się dało rękoma żołnierzy, naprawiał też twierdze, które były w upadku. Miał również szybko zawiadomić cesarza, który był na leżach zimowych z dala od Renu, o poczynaniach nieprzyjaciela przy pomocy gońców, kolejno przekazujących sobie wiadomość — bo przedtem rozległość opustoszałych ziem nie pozwalała dostrzec ich knowań. Wtedy to Germanowie mając wiadomość, że Rzymianie w kraju należącym do Rzymian sprzątają ich zboże, pełni oburzenia, jakby odbierano im ojczyste mienie, wysyłają herolda i za jego pośrednictwem przedstawiają pismo, które nadawało im tę ziemię, oświadczają, że cezar występuje przeciwko woli starszego; musi to uznać — albo uszanować pisemny dokument, a jeśli nie chce przystać ani na jedno, ani na drugie, niech się spodziewa walki. (53) Julian twierdząc, że herold przybył na zwiady, zatrzymał go, bo przecież władca barbarzyński nie pozwoliłby sobie na taką zuchwałość, sam zaś mając w pamięci zachęty dawnych owych wodzów zawarte w ich przemowach, które znał z dzieł historycznych, i doskonale zdając sobie sprawę z tego, że taka przemowa, jako wstęp do działania, dodaje odwagi żołnierzowi, zanim ruszy do starcia, wygłosił mowę, którą chętnie bym tu przytoczył. Skoro jednak zasady wymowy na to nie pozwalają, to tylko powiem, że im nagle wojna stała się milsza" niż poprzednia bezczynność.
(54) Cezar uznał za wskazane oba skrzydła obsadzić jeźdźcami, środek pozostawić ciężkozbrojnej piechocie, najlepsze zaś oddziały i pieszych, i konnych umieścić na prawym skrzydle koło siebie. Takie uszykowanie wojska miało dokonać się w tajemnicy przed nieprzyjacielem, ale rzecz się nie dała ukryć z powodu nikczemności pewnych zbiegów. Gdy nieprzyjaciel się przeprawiał przez rzekę, cezar nie przeszkadzał w tym, choć mógł to zrobić, ani też nie chciał stoczyć walki napadając na mały oddział, a wystąpił do boju, kiedy zebrało się już 30 000 nieprzyjaciół, zanim nie przybyły wielekroć liczniejsze zastępy wrogów. Bo Germanowie postanowili — jak o tym później można było się dowiedzieć — żeby nikt zdolny do walki nie pozostał w domu. (55) Oba posunięcia Juliana godne są podziwu; zarówno to, że nie wyszedł na spotkanie pierwszym oddziałom, jak i to, że nie stawiał czoła całej sile nieprzyjacielskiej, jaka tylko ruszyła. Odniesienie zwycięstwa w pierwszym wypadku nie byłoby czymś wielkim, otoczenie bitwy w drugim wypadku przedstawiało ogromne niebezpieczeństwo. Na pierwsze mógłby się zdecydować człowiek małego polotu, na drugie nierozważny. Oto dlaczego nie powstrzymał przeprawiających się na drugi brzeg barbarzyńców przewyższających, i to znacznie, liczebność jego wojska, natomiast zaatakował, by zatamować dopływ nowych sił. (56) Ponieważ barbarzyńcy dowiedzieli się o wszystkim, odważniejsze oddziały zostały ustawione naprzeciwko wyborowych rzymskich żołnierzy, na prawe zaś skrzydło dali oddział posiłkowy, który ukryli u stóp akweduktu pod osłoną gęstych trzcin — teren ten był błotnisty — gdzie nie było widać siedzących. Lecz nie ukryli się przed wzrokiem żołnierzy znajdujących się na skraju lewego skrzydła. Gdy tylko Rzymianie ich dostrzegli, z bojowym okrzykiem popędzili ku nim, wyparli ich i ścigali, a przez to połowę niemal wojska nieprzyjacielskiego przyprawili o zamieszanie, bo ucieczka pierwszych szeregów wywołała ucieczkę dalszych. (57) Bitwa miała podobny trochę przebieg jak starcie się na morzu Koryntyjczyków z Kerkyrejczykami, bo i w niej obu stronom przypadło i ponosić porażkę, i odnosić zwycięstwo. Lewe bowiem skrzydło obu wojsk miało przewagę, tak że prawe skrzydło rzymskie, skupione koło cezara, uginało się pod naporem nieprzyjaciół, wyborowe oddziały nacierały na równie wyborowe. (58) Nawet chorążowie, którzy najbardziej są wyćwiczeni w zachowywaniu szyku, nie dochowali tej zasady. Gdy się cofnęli, cezar gromkim głosem przemówił — podobnie jak Telamończyk. bo ten rzekł, że po zniszczeniu okrętów nie masz dla Greków powrotu, Julian zaś mówił, że w razie ich klęski wszystkie miasta zamkną się przed nimi i nikt nie do starczy żywności; na zakończenie dodał, że jeśli postanowili uciekać, najpierw będą musieli jego zabić a wtedy dopiero rzucić się do ucieczki, bo póki żyw na to on nie zezwoli; jednocześnie wskazał, że część barbarzyńców jest ścigana przez naszych, którzy zmusili ich do ucieczki. (59) Gdy żołnierze usłyszeli te słowa, które ich zawstydziły, i ujrzeli ucieczkę wrogów, która ich ucieszyła, zawrócili i od razu starli się z nieprzyjacielem; w ten sposób hańba została starta, bo wszyscy ścigali wroga; nawet straż pilnująca taboru na szczycie góry pragnęła brać udział w walce. Rzymianie tak silnie nacierali — a szybkość natarcia była widoczna — iż wzbudzili u barbarzyńców przekonanie, że wojska przybyło; toteż nikt z nich nie chciał pozostać na miejscu. (60) Równina została zasłana ośmiu tysiącami trupów. Ren pokrył się zwłokami tych, którzy utonęli nie umiejąc pływać, zapełniły się trupami wyspy na rzece, bo zwycięzcy rzucili się na nieprzyjaciół kryjących się w lasach. Trupy i broń płynąca z prądem dały znać o walce barbarzyńcom zamieszkałym na krańcach.
(61) Największym wydarzeniem było to, że robiąc obławę na ukrywających się po wyspach, podczas tego polowania ujęli i naczelnika wraz z poddanymi. Trzymając go za ręce, wiedli w pełnym uzbrojeniu; był to wojownik olbrzymi i piękny, zwracał na siebie oczy wszystkich i urodą, i zbroją. (62) Tymczasem zaszło słońce, które spoglądało na tak wielkie dzieło; cezar nakazał jeńcowi zdać sprawę z jego zuchwałych poczynań; dopóki przemawiał on z godnością, miał dla niego podziw, ale kiedy początkowe wypowiedzi, pełne szlachetności, zakończył uniżonymi prośbami, okazał lęk o życie i wspominał o ocaleniu, prawie, że go znienawidził. Jednak nie obszedł się z nim źle ani nie wziął go w okowy, mając wzgląd na niedawną jego pomyślność i rozważając, czego potrafi dokonać jeden dzień.
(63) Jakież święto obchodzone przez Hellenów mogłoby się zrównać z owym wieczorem, kiedy uczestnicy walki nawzajem do siebie przepijali, wyliczali jeden przed drugim, ilu nieprzyjaciół w bitwie położyli, jedni się śmiali, drudzy śpiewali, inni wygrażali, a ten, komu rany nie pozwoliły jeść, miał dostateczną pociechę w samych ranach. (64) Przecież i w snach zapewne zwyciężali oni barbarzyńców, i podczas nocy doznawali tej radości, której dostarczyły im trudy tego dnia; późno, tak bardzo późno wznieśli znak zwycięstwa nad barbarzyńcami, tym więcej tedy się radowali z niespodziewanego zwycięstwa. (65) A wszakże jeśli to Julian uczynił z ludzi, z natury tchórzliwych, bohaterów, tchnąwszy w nich, niczym jaki bóg, odwagę, to cóż może być większego niż moc nadludzka? A jeśli to nikczemność dowódców zaprzepaszczała naturalną odwagę, to cóż może być chwalebniejszego niż dać możność ludziom dzielnym popisania się siłą swoich zalet? A jeśli to jakiś bóg w sposób niewidzialny uszlachetnił im serca, to cóż może być wspanialszego niż wstępować w bój z takimi sprzymierzeńcami? Przecież i dla Ateńczyków większym jest, sądzę, tytułem do chwały to, że z pomocą Heraklesa i Pana dokonali znanych czynów pod Maratonem, niż gdyby byli w stanie tego dokonać bez bogów.
(66) Po odniesieniu tak wielkiego zwycięstwa inny wódz zapewne rozpuściłby wojsko, a sam przybył do miasta, by wyścigami konnymi i rozrywkami teatralnymi dać oczom uciechę, a umysłowi odprężenie. Lecz on nie. Ale żeby chorążowie wiedzieli, jak utrzymać miejsce w szeregu, ukarał ich, nie odbierając życia, w imię zwycięstwa nie skazał winnych na śmierć. Wspomnianego zaś olbrzyma, króla, posyła jako jeńca do Konstancjusza, jako zwiastuna własnej niedoli, bo uważał, że sam powinien się trudzić, a podobną nagrodę przekazać cesarzowi, tak jak Achilles odstąpił swoją zdobycz Agamemnonowi. (67) A tamten prowadził go w tryumfie i pysznił się nim, i okrywał się sławą, zdobytą wśród niebezpieczeństw przez innego, ponieważ Julian i drugiego władcę — który razem z wymienionym dokonał przeprawy przez rzekę, a odradzał mu walczyć z Rzymianami — nastraszył tym, co się działo, tak że ów w ucieczce wpadł w ręce Konstancjusza. Dzięki więc Julianowi Konstancjusz miał w swej mocy obu królów, z których jeden sam się poddał, drugi został wzięty do niewoli.
(68) Lecz powracam do tego, że Julian nie zachował się podobnie jak inni zwycięzcy, którzy po odniesionych zwycięstwach oddają się uciechom i beztrosce. Przeciwnie, kiedy oddał ziemi poległych w boju, nie pozwolił żołnierzom wbrew usilnym ich chęciom złożyć broni, uważał bowiem, że to, czego dokonali, było tylko aktem obrony własnego kraju, a dzielni mężowie powinni ponadto wziąć pomstę za to, co ucierpieli. Poprowadził ich więc w dzierżawy nieprzyjacielskie, przekonując ich swymi słowy, że pozostaje do zrobienia niewielki wysiłek, raczej przyjemność niż trud, jako że barbarzyńcy podobni są do ranionego zwierza, który oczekuje ponownego ciosu. (69) I nie zawiódł się w rachubach. Po dokonaniu przeprawy ludzie w sile wieku, ukrywszy żony i dzieci w lasach, w ucieczce szukali ratunku, a Julian ogniem niszczył wsie, wywoził wszystko, co było schowane, a drzewa mu w tym nie przeszkadzały. Wtedy zjawiło się poselstwo z uległymi słowy, stosownie do ciężkiego położenia, w którym się teraz nieprzyjaciel znajdował. Przemowa posłów zmierzała do tego, by Julian przerwał swoje natarcie i nie siał dalej spustoszenia, a odtąd traktował ich po przyjacielsku. Zawarł więc zawieszenie broni, i to na czas tylko jednej zimy, kiedy i bez zawieszenia broni można by mieć wytchnienie od walki. (70) Takie ustępstwo uczynił pokonanym, sam zaś nie chciał siedzieć bezczynnie, lecz w środku zimy najpierw okrążył tysiąc Franków (śnieg sprawia im równą przyjemność co kwiaty), kiedy pustoszyli pewne wsie, w których środku znajdowała się opuszczona twierdza; zamknął ich tam i wziął głodem. Odesłał do głównego wodza jeńców w więzach, co było rzeczą niesłychaną, bo zwyczaj im kazał albo zwyciężyć, albo paść na polu bitwy. Jednak dali się związać, spotkał ich, jak uważam, podobny los, co Lacedemończyków na Sfakterii. Gdy cesarz ich otrzymał, nazywał ich podarkiem, włączył do własnych oddziałów uważając, że jakby baszty wprowadził miedzy wojsko, tak każdy z nich wart był wielu żołnierzy. (71) Oto jak znaczne było jedno z osiągnięć zimowych. Drugie było nie mniej doniosłe. Kiedy znienacka całe plemię germańskie napadło na kraj, pośpieszył, żeby odegnać napastników przy pomocy żołnierzy pozostawionych dla obrony w razie napaści; lecz żołnierze na wieść o szybkim jego zbliżaniu się uprzedzili go i sami odparli wrogów, zadając im niemałe straty. Tak cezar jednakowo odnosił zwycięstwo i gdy był obecny w bitwie, i gdy zamierzał dopiero przybyć.
(72) A dokonywał takich czynów i wtedy wstając od książek, którymi był obłożony, a raczej wyruszając na wroga, i na wyprawę brał ze sobą książki. Rzeczywiście zawsze trzymał w ręku albo książki, albo oręż, bo żywił przekonanie, że wykształcenie oddaje wielkie usługi na wojnie, na której losach więcej może zaważyć władca zdolny do obmyślenia planu niż taki, który osobiście walczy. (73) Na przykład czyż te dwa pomysły nie były najbardziej korzystne dla innych, będąc jednocześnie dowodem dużej bystrości umysłu? Oto zwiększa zapał dobrych żołnierzy nagrodami, które zdobywał dla nich od rozdawcy nagród, a jednocześnie tym. którzy grabili mienie wrogów, oddawał na własność to, co zdobyli. To zarządzenie podobne było oczywiście do tamtego, zgodnie z którym żołnierz przynoszący głowę wroga otrzymywał za odwagę zapłatę w złocie. (74) Gdy po całym świecie rozniosła się wieść sławiąca i jedne, i drugie cechy Juliana, każdy żołnierz rwący się do bohaterskich czynów czuł do niego miłość; czuli do niego miłość i ludzie, którzy poświęcali się nauce, a ci, którzy przebywali w Atenach i mieli jakieś poczucie własnej wartości, udawali się do niego jak niegdyś mędrcy do Krezusa. Lecz Solonowi pokazywał Krezus skarby pieniężne w przekonaniu, że nie posiada nic cenniejszego nad nie, a Julian otwierał przed przybyłymi skarby swej duszy, wśród nich dary Muz i te utwory, które właśnie układał, okazując przez to cześć swym gościom, a które i teraz można zdobyć i czytać.
(75) Tak się dał unieść szałowi bakchicznemu wraz z towarzyszami Hermesa i Zeusa. Gdy zaś pora roku dała ku temu znak, niezwłocznie ruszył na wyprawę i jak gromem poraził nad rzeką całe plemię, wzbudzając taki strach, że prosili o zmianę siedziby, by znaleźć się w jego państwie, uważając, że milej jest żyć pod jego rządami niż we własnym kraju. Prosili o ziemię i otrzymali ziemie, o którą prosili. Przeciwko barbarzyńcom posługiwał się barbarzyńcami, którzy poczytywali sobie za większą sławę razem z nim ścigać niż z pobratymcami uciekać. (76) Osiągnął to bez walki. Gdy się zaś dowiedział, że barbarzyńcy znów się przeprawiają, z braku łodzi kazał koniom i hoplitom przeprawić się wpław i posunął się naprzód, jedne okolice pustosząc, inne zdobywając, nie napotykając żadnego oporu. Późno dopiero nieszczęśni się opamiętali i uciekli się do próśb, choć należało to uczynić przed wzniecaniem pożarów. (77) Uważając, że nastąpił dzień, który powinien uleczyć rany Galii, z początku odprawił ich z powrotem w sposób obelżywy, gdy zaś znów przybyli przyprowadzając swych królów jako błagalników, a ci, noszący berło, zginali się aż do ziemi, wypomniał im różne zuchwalstwa i niezliczone szkody, które wyrządzili, i kazał kupić pokój za cenę uleczenia zadanych ran, a więc by odbudowali miasta i sprowadzili z powrotem ludność. (78) Zgodzili się na warunki i nie zawiedli zaufania. Zaczęto zwozić budulec i żelazo dla odbudowywania domów, każdy jeniec został zwolniony, by mógł powrócić, a zamiast razów otrzymał przymilne słowa, żeby nie pamiętał zła sobie wyrządzonego. Kogo z wziętych do niewoli nie przyprowadzili, podawali go jako zmarłego, a prawdziwość wykazu była sprawdzana zeznaniem uwolnionych jeńców. (79) U żołnierzy Cyrusa sam widok morza, które ujrzeli po przejściu tylu gór i zniesieniu tylu trudów, wywołał okrzyk i łzy radości. Wtedy uczestnicy owych niebezpieczeństw obejmowali się nawzajem; ci ludzie tak samo się zachowali nie dlatego, że morze, lecz że siebie nawzajem zobaczyli: jedni na widok bliskich wracających z niewoli, drudzy odzyskując swoich i ojczyznę. Płakali z nimi i ci wszyscy, którzy nie byli z nimi spokrewnieni, lecz spoglądali na ich uściski, i płynęły łzy radośniejsze od tych, które dawniej przelano przy rozłące, bo teraz były to łzy powitania.
(80) W ten sposób wojna i rozdzieliła, i zgromadziła Gallów, gdyż pierwszą stoczyło tchórzostwo przywódców, drugą ich męstwo. Rady miejskie się zapełniały, przybywało ludności, rozwijały się rzemiosła, dochody wzrastały, zamążpójścia córek, ożenki synów, wyjazdy, święta i uroczystości odbywały się z dawną świetnością. (81) Toteż nie omyliłby się ten, kto by nazwał tego męża założycielem owych miast. Bo istotnie miasta zamarłe obudził, tym, które były prawie wyludnione, ocalił mieszkańców i sprawił, że już nie obawiano się więcej przeżywania podobnych okropności. Dlatego nikt z barbarzyńców za nadejściem zimy nie wypłynął jak zwykle na rozbój, lecz pozostali wszyscy w domu żywiąc się tym, co mieli, nie tyle z poszanowania dla umowy, co z obawy przed wojną, ponieważ i tych, którzy jeszcze nie zawarli porozumienia, strach oczekiwany skłaniał do spokoju.
(82) A co zaszło w czasie pokoju? Widział w swoich obliczeniach wyspę 86 największą z wysp pod słońcem, która znajduje się na Oceanie, i posyłał ludzi mających obliczyć wydatki, które rzekomo szły na wojsko, a w rzeczywistości stanowiły źródło dochodów dowódców. Popełniających takie bezprawie zmusił do uczciwości; zastosował też drugi środek o wiele ważniejszy i zbawczy przede wszystkim dla Gallów. (83) Oto dawniej zboże szło z wyspy poprzez morze Renem, lecz odkąd barbarzyńcy wzmogli się na siłach, nie pozwalali już na to, toteż część okrętów towarowych od dawna wyciągnięta na ląd zgniła, a tylko mała część pływała. Gdy w portach je wyładowywano, dla transportu zboża trzeba było posługiwać się wozami, nie drogą rzeczną, co pociągało za sobą ogromne wydatki. Wznawiając więc dawny sposób dowozu i uważając za wielkie zło, jeżeli nie będzie się dowoziło zboża tak jak w dawnych czasach, szybko przygotował więcej okrętów, niż ich było poprzednio, i troszczył się o to, by to rzeka przyjmowała zboże.
(84) Gdy był zajęty tymi sprawami, pewien podwładny oskarżył zwierzchnika o sprzeniewierzenie pieniędzy państwowych, a sędzią był w tej sprawie Florencjusz w charakterze prefekta. Ponieważ sam był przyzwyczajony do przekupstwa, wtedy też dał się przekupić i zwrócił swój gniew przeciwko oskarżycielowi, mając wzgląd na człowieka tego samego pokroju co on sam. Kiedy nie dało się ukryć jego bezprawia i ludzie między sobą o tym mówili, a te gadania obiły się o jego uszy, sprawę skierowuje przed sąd cezara. Ów z początku uchylał się od tego powołując się na brak odpowiednich uprawnień. (85) Florencjusz postąpił tak nie dlatego, żeby dążył do sprawiedliwego wyroku, lecz ponieważ oczekiwał, że cezar zawyrokuje na jego korzyść mimo jawnego przestępstwa. Kiedy więc zobaczył, że prawda zwyciężyła przychylność cezara ku niemu, poczuł się bardzo dotknięty i rzucił oszczerstwo na człowieka, z którym łączyły Juliana bardzo bliskie stosunki; wysławszy list, w którym oskarżał go o podżeganie młodego cezara, spowodował usunięcie z dworu człowieka, który był dla tamtego jak ojciec. (86) Cezar więc znów uczcił go mową, która wyraża jeszcze smutek rozstania, ale opłakując przyjaciela jednocześnie podtrzymywał stosunki z pozostałymi. Tak wielkie krzywdy nie wpłynęły ujemnie na szlachetność jego duszy.
(87) Nie sądził też, że za krzywdy, których doznał od tych ludzi, musi zapłacić panowanie rzymskie, lecz doszedł aż nad sam Ocean i odbudował Herakleę, twór Heraklesa. Statki wprowadził aż na Ren, a ci, po których oczekiwano oporu, wprawdzie dławili się ze złości, lecz nie potrafili zagrodzić mu drogi. Szedł on mijając ziemie sprzymierzeńców, żeby idąc poprzez ich kraj na wrogie plemiona nie wyrządził im z konieczności jakichś szkód. Jednocześnie statki płynęły wzdłuż brzegów, a wojsko nieprzyjacielskie szło na spotkanie z wyraźnym zamiarem przeszkodzenia w budowie mostu.
(88) Przyjrzyjmy się tu z podziwem temu niezwykle uzdolnionemu wodzowi, jak w najbardziej beznadziejnej sytuacji znajdował z łatwością wyjście. Kiedy przechodząc i oglądając przeciwległy brzeg zauważył miejsce odpowiednie, którego zajęcie zapewniało bezpieczeństwo tym, w czyich ręku się ono znajdowało, potajemnie pozostawił kilka statków i niewielką część wojska w pewnej zatoce na własnym brzegu; sam zaś nie przerywał marszu, zmuszając też wrogów, by szli w tym samym kierunku, a wieczorem po rozbiciu obozu dał znać pozostawionym ludziom, aby przeprawili się i zawładnęli owym miejscem. (89) Oni według rozkazu zdobyli to miejsce, a część ich wróciła i zaczęła budować most, zaczynając od swego brzegu, a kończąc na zajętym punkcie. Takie postępowanie kazało przypuszczać barbarzyńcom istnienie kilku mostów i obawiać się. że nie dostrzegają wielu otaczających ich niebezpieczeństw. Wtedy to przyznali słuszność tym, którzy się schronili pod osłonę pokoju, i zjawili się pragnąc osiągnąć to, co i tamci na tych samych warunkach. On zaś palił i pustoszył ich kraj, a gdy już się nasycił zniszczeniem, zawarł pokój. I znów nastąpiło uwolnienie jeńców i wszystko się odbyło jak za pierwszym razem, łącznie ze łzami.
(90) Gdy Gallowie i otaczający ich barbarzyńcy zamienili się nawzajem swym losem, bo jedni znaleźli się w rozkwicie, a drudzy w upadku, jedni spoczywali wśród biesiad, drudzy wśród jęków, jedni utracili tę siłę, którą spodziewali się raz na zawsze posiadać, drudzy odzyskali potęgę, na którą nie mieli już żadnej nadziei, i kiedy wszyscy w jeden głos wołali, że to jest wynikiem nie tyle siły oręża, co bystrości jego rozumu — dosięgła go zawiść tego, od którego raczej byłyby mu się należały wieńce. Odwołał więc i ściągnął do siebie kwiat wojska, oddziały nadające się do służby, a pozwolił pozostać żołnierzom w starszym wieku, którzy tylko powiększali liczebność, a nie sprawność wojska. (91) Za pozór odwołania posłużyła wojna perska i pokój z Gallami, czyniący jakoby zbędną obecność żołnierzy — jakby wiarołomni barbarzyńcy nie mogli z łatwością zdeptać przysiąg, albo jakby układy nie potrzebowały umocnienia w sile zbrojnej. Uważam, że nie potrzebował na wyprawę perską więcej wojska, niż posiadał. Wystarczyłaby wszakże część jego; nieraz ją zbierał, ale nigdy by nie rozpoczął walki, zdecydowany zawsze zwlekać. (92) Lecz inne nim kierowały pobudki. Chciał położyć kres osiągnięciom cezara i jego wzrastającej sławie, a raczej zniszczyć tę, którą już posiadał, skierowując przeciwko niemu i garstce zgrzybiałych żołnierzy młodzież barbarzyńską. (93) Oczywiście pragnął, żeby wszędzie rozniosła się wieść przeciwna do poprzedniej, że cezar jest zamknięty i oblegany, a barbarzyńców nic nie zatrzymuje, lecz zdobywają miasta i równają je z ziemią, orzą i zasiewają cudzą ziemię. Bo wiedział, że choćby tamten był niezwykle wielkim wodzem, znajdzie się teraz w tym samym położeniu, co sternik ogromnego okrętu pozbawiony marynarzy; przecież jego umiejętność nie może zastąpić okrętowi całej załogi. Tak to szlachetny ów cesarz zazdrościł władzy, którą sam dał, temu, kto rozgromił potęgę barbarzyńską.
(94) Gdy wiec nasz bohater znalazł się w sytuacji bez wyjścia, widział bowiem, że i posłuchanie rozkazu, i nieposłuchanie jednakowo prowadzi do zguby (bo ogołocenie z siły zbrojnej narażało na śmierć z ręki wroga, a zatrzymanie wojska — z rąk bliskich) wolał, żeby go spotkało coś złego, gdy okaże posłuszeństwo, niż gdy będzie uchodził za buntownika, sądząc, że cios zadany przez nieprzyjaciół będzie lżejszy od tego, którym miał go porazić krewny. Tak tedy pozwolił, by pochlebcy starszego władcy robili, co chcieli. Oni zaś wybierali, zacząwszy od gwardii przybocznej i tych, których on darzył największym zaufaniem, i przebrali tak całe wojsko, że zostawili w końcu cezarowi takich hoplitów, którzy potrafili tylko się modlić.
(95) Cezar pogodził się z losem, choć nie bez łez, ale uważał, że trzeba znieść cios. Lecz gdy zaczęto ściągać oddziały wszędzie rozrzucone, ze wszystkich piersi wzbił się pod niebo krzyk lamentujących biedaków, bogaczy, niewolników, wolnych, rolników, mieszczan, mężczyzn, kobiet, młodych, starych, którzy uważali, że nieprzyjaciel niemal już wtargnął, i oczekiwali, że nieszczęścia ledwie wykorzenione znowu się pojawią. Zwłaszcza rozpaczały kobiety, z którymi żołnierze mieli dzieci; one to wskazując zarówno na pozostałe dzieci, jak i na niemowlęta przy piersi, potrząsały nimi zamiast gałązkami93 i błagały, żeby ich nie wydawać na zgubę. (96) Gdy to doszło do uszu cezara, radził wysłańcom przybyłym z Italii inną drogą prowadzić żołnierzy, w wielkim oddaleniu od miasta, w którym miał swoją rezydencję i dłużej przebywał, bo widocznie się obawiał, żeby nie postąpili tak, jak na szczęście postąpili rzeczywiście. Gdy ci nie zwracając wcale uwagi na jego słowa, prowadzili czołowe oddziały, z którymi związana jest reszta, cały tłum zaczął błagać żołnierzy, żeby pozostali i ratowali to wszystko, dla czego ponieśli tyle trudów; żołnierze litowali się nad błagającymi opieki i oburzali się na wymarsz. (97) Na wieść o tym cezar wygłosił do nich przemowę, jak zwykle z mównicy pod miastem, tej treści, że nie ma wyboru w sprawach, w których wyższa władza już zadecydowała. W milczeniu wysłuchali żołnierze długiej mowy i nic na nią nie odpowiedzieli, a już wieczorem, właściwie koło północy, przywdziawszy zbroję okrążyli pałac i wznosili okrzyki, w których cezarowi nadawali większą godność i stanowisko. (98) A on był oburzony na to, co się działo, lecz nie można było nic innego zrobić jak tylko zabronić, by ktokolwiek dotknął się wewnętrznych rygli u drzwi. Za nastaniem dnia wyłamali jednak drzwi i z obnażonymi mieczami pociągnęli go na to samo podwyższenie. Długa wtedy toczyła się walka między rozsądkiem a krzykami: cezar przedstawiał racje, które, jego zdaniem, mogły ich powstrzymać, a oni chcieli zwyciężyć krzykiem. (99) Kiedy się on wzbraniał przed złotym diademem i powoływał na dawne prawo. pewien żołnierz wysokiego wzrostu i pod każdym względem najdzielniejszy, stanąwszy z tyłu za nim, kładzie mu na głowę naszyjnik, który miał na sobie; tak została mu ofiarowana wyższa godność.
Ustąpił więc pod naciskiem konieczności, a nie mogąc zahamować wrzącego impetu takiej masy hoplitów, od razu, zanimby nabrali buty, zaczął od tych, którzy mu tę godność nadali. (100) Mianowicie zamiast się zastanawiać, jaką to nagrodę ma im dać, i zjednywać ich wielkimi podarunkami, ogłosił, że jego wola ma być uważana za prawo. A zdecydował, żeby wcale nie karać nikogo z przeciwników dokonanego przewrotu i nie wyciągać na nich miecza, nie wzbudzać w nich strachu spojrzeniem, nie dokuczać słowem, lecz postępować z nimi tak jak z poplecznikami, mimo że byli oporni. (101) A przecież inny na jego miejscu jeszcze by podjudzał tych, którzy by byli obojętni na takie postępki! Ale on nie tak się zachował, bo nie chciał splamić niczyją krwią swego tronu i wywoływać oskarżenia o tyranię. Dlatego nakazał zachować opanowanie. Ci więc, którzy drżeli z obawy, rozjaśnili się i nabrali otuchy i obstąpili tron pełni wdzięczności za to, że ominęła ich śmierć. (102) Lecz odpłacili za to w sposób niepiękny, bo za wyświadczone dobrodziejstwo — Juliana nie uwięzili wprawdzie (zgodnie z przysłowiem), lecz postanowili pozbawić życia kusząc odpowiednimi nadziejami tego eunucha, który głównie miał pieczę nad jego sypialnią. Gdy już zabójstwo miało być dokonane, żołnierza ogarnął szał Apollona: zaczął on wieścić przyszłość i zwoływać tłum na pomoc; ludzie się zbiegli i spisek wytropili. Najważniejsze, że nie został stracony nawet ten, kto miał być narzędziem mordu.
(103) Widząc, że zwolennicy cesarza czyhają na niego z bliska, a kiedyś nawet odważyli się twierdzić, że oczywiście lepiej jest powrócić do dawnej władzy, a odpaść od obecnej, w tak poważnej sytuacji uważał, że tylko bogowie są odpowiednimi sprzymierzeńcami, i do nich zwrócił się z zapytaniem; otrzymał odpowiedź, że powinien pozostać na tym stanowisku, które już zdobył. (104) Gdy i niebo się za nim opowiedziało, i całe wojsko, zaczął posyłać do miast jako władze ludzi porządnych na miejsce łajdaków, wykształconych na miejsce nieuków, i zebrał wojsko z ludzi zmuszonych do uprawiania rozboju. Byli to zwolennicy Magnencjusza, którzy brali udział w jego niebezpiecznym przedsięwzięciu, a gdy spotkało ich niepowodzenie, zajęli drogi utrzymując się ze zbrodniczych zysków. Wezwał ich pod broń zapewniając im osobiste bezpieczeństwo; w ten sposób odciągnął ich od bezprawia, a podróżnych uwolnił od strachu. (105) Następnie udał się nad Ren, by własną obecnością i powtórnymi przysięgami wzmocnić układy z barbarzyńcami; potem wystąpił do walki, do której został zmuszony, a raczej do odziedziczenia berła bez toczenia wojny z krewnym, gdyż wiedział przecież, pouczony przez bogów, co się przydarzy. (106) Lecz pominąłem niejeden szczegół, o którym warto powiedzieć. Niemało poselstw z obu stron podążało, przy czym te, które szły stąd, godziły się na to, żeby Julian zatrzymując swoją godność, w rzeczywistości nie miał nic więcej niż przedtem, natomiast te, które przybywały stamtąd, domagały się, żeby zrzekł się godności i we wszystkim całkowicie przywrócił dawny stan rzeczy, w czym się zawierała i jego własna zguba, i większości wojska, i bliskich, i przyjaciół. On mało myślał o tym, że sam zginie od miecza, lecz nie mógł znieść myśli, że stanie się zdrajcą najdroższych dla siebie ludzi. (107) Kiedy tak się sprawy przedstawiały, Konstancjusz znów uciekł się do tego samego podstępu co dawniej, bo za pomocą listów przyzywał barbarzyńców i prosił ich jak o łaskę jaką o ujarzmienie rzymskiej ziemi, ale skłonił tylko jednego spośród wielu do złamania przysięgi. Ten jednocześnie uprawiał rozbój i żył w rozkoszach na tych obszarach, które otrzymał w nagrodę, i jakby nic nie miał na sumieniu, ucztował razem z wodzami, którzy stamtąd przybyli. (108) A Julian tego, który się ośmielił zerwać umowę pokojową, dostał w swe ręce podczas uczty, potem wyprawił się do jego włości i ukarał go za krzywoprzysięstwo w sposób dotkliwy. Kiedy zaś ci, którzy przestrzegali zobowiązań, zbiegli się pełni przerażenia i wstydu z powodu przestępstw zdrajcy i do dawnych przysiąg dodawali nowe, on wstąpił na wysokie podwyższenie w pośrodku kraju barbarzyńskiego i spoglądając z wysoka na wodzów barbarzyńskich stojących w postawie poddanych, wmieszanych w tłum, przypomniał im o pewnych rzeczach, innymi rzeczami zagroził i oddalił się. (109) Już się zebrało sporo wojska, które mogło budzić podziw nie swoją liczebnością, lecz zapałem. Ludzie ci zobowiązywali się wzajemnie umową i podaniem prawicy, że zaiste są gotowi wszystko uczynić, wszystko znieść dla osiągnięcia zwycięstwa, a lękać się tylko jednego: hańby, którą ściągnie na nich niedotrzymanie przyrzeczeń. (110) Gdy przysięga szła poprzez wszystkie usta, pewien mąż, który był prefektem z naznaczenia starszego władcy, wystąpił przeciwko temu, co się działo, oburzał się na przysięgę i uchylił się od niej, nazywając barbarzyńcami tych, którzy ją złożyli. Oto jak się on przypochlebiał. Ściągnął on na siebie gniew i ręce wszystkich; prawdopodobnie ległby trupem, jak na to zasługiwał, rażony pierwszym ciosem, ale znalazł ocalenie, jakby okrył go obłok. Może ktoś i zgani dobroć serca Juliana okazaną w tym wypadku, ale tak wielkie było u naszego władcy miłosierdzie.
(111) Odtąd jak potok wezbrany pędził, łamiąc ciągle wszelkie przeszkody; wyprzedzał w zajęciu mostów, zjawiał się przed śpiącym nieprzyjacielem, zmuszał wrogów do zwrócenia oczu w inną stronę, a sam zachodził im od tyłu, kazał spodziewać się innych rzeczy, a podejmował inne. Gdy nie widać było rzek, posługiwał się drogami lądowymi, puszczał się na wodę z niewielu ludźmi, gdy to było możliwe, pozwalał, żeby barbarzyńcy oblegali granice, a same miasta, których oni mieli bronić, zdobywał tymczasem namową, siłą, podstępem, na przykład takim: zbroje nieprzyjaciół, których wziął do niewoli, kazał przywdziać swoim żołnierzom i wysłał ich ku miastu silnie obwarowanemu; ludność sądząc, że to swoi się zbliżają, otwarła bramy i wpuściła przeciwnika. (112) Najbardziej pocieszającym faktem było to, że choć zdobył piękną Italię oraz najbardziej wojowniczy lud, Illiryjczyków, wiele potężnych miast i ziemi, której by wystarczyło dla wielkiego państwa, nigdzie nie został zmuszony do walki i przelewu krwi, wystarczyły do tego jego rozum i ogólne pragnienie, by on był władcą. (113) Największa zaś dla niego pomocą były listy tchórza i zdrajcy, skierowane do barbarzyńców. Odczytywał je miastom odbywając drogę i lądem, i wodą, odczyty wał je legionom i zestawiał swoje trudy z owymi nieporównanymi listami. One to sprawiały, że słuchający stawali się wrogami Konstancjusza, a Julianowi przybywało zwolenników, choć wiódł on ze sobą tylko drobną część tego wojska, jakim rozporządzał tamten. (114) A mimo to odpadli Macedończycy, odpadła Grecja, skwapliwie korzystając z okazji, o którą modliła się do bogów w milczeniu i bez ołtarzy, bo ich nie było. Zostaje otwarta świątynia Ateny i świątynie innych bogów, a otwierał je sam cesarz, czcił je darami i sam składając ofiary, i innych do tego zachęcając. (115) Wiedząc, że i bogowie u Ateńczyków bywali sądzeni, zapragnął zdać sprawę ze swojej działalności, a na sędziów władca obrał Erechteidów i przesłał im na piśmie mowę obronną. Bo uważał, że jest to wyjątkowym przywilejem tyrana, iż nie podlega sądowi, rzeczą natomiast prawowitego króla — zdawać sprawę z tego, co zrobił. Przy sposobności — żeby w zgodzie i pokoju spełniały się ojczyste obrzędy na cześć bogów — swymi listami położył kres niezgodzie, która się zakradła do świętych rodów. powodując w pewien sposób rozłam w mieście. (116) Ateńczycy zaczęli składać bogom ofiary po dłuższej przerwie i prosić ich o to, co zamierzali oni dać i bez niczyjej modlitwy, a Julian szedł naprzód rozbijając swoje siły na trzy części, nie bacząc na to, że Tracja była zajęta przez przeciwnika; miał bowiem nadzieję, że od razu poradzi sobie z nimi, a po przybyciu nad Bosfor przeszkodzi przeprawie innych sił.
(117) Tymczasem z Cylicji mknęły ku niemu konie gońców wiozących wiadomość o zgonie Konstancjusza przy Krenaj. Tego, gdy groził ostrzej niż Kserkses i zastanawiał się, co pocznie z osobą nieprzyjaciela — bo uważał, że już ma w ręku przeciwnika, zanim go jeszcze pochwycił — Zeus, według Sofoklesa „nade wszystko nienawidzący przechwałek chełpliwego języka", spętał chorobą i zabrał ze świata. (118) Innym wieść ta wydawała się zmyśleniem, oszustwem i podstępem, któremu nie należy dawać wiary, ale on, zażądawszy książki z jakiejś skrzyni, wskazał na przepowiednię o wiele starszą od wiadomości a potwierdzoną przez nią, głoszącą zaś, że idą oni jako wysłańcy boga, który obiecał Julianowi zwycięstwo niesplamione krwią i zachęcał do pośpiechu, żeby ktoś się nie odważył, gdy on będzie daleko, sięgnąć po władzę cesarską. (119) Odczytując tę przepowiednię i widząc, że nastąpiło rozstrzygnięcie wojny tak pomyślne i wysoce cenne, i słysząc o śmierci człowieka, który żywił przeciwko niemu uczucia rozjuszonego dzika, nie zwrócił się ku uczcie, pijatyce i rozrywkom przedstawień mimicznych, ale w chwili, kiedy proroctwa się spełniły, ziemia i morze dostały się pod jego władzę, nikt nie występował ze sprzeciwem, a wszyscy uznawali, że cały świat należy do jednej osoby — nic nie zmuszało go czynić tego, czego nie chciał. Kiedy wszystkie pałace królewskie stały przed nim otworem, on podniósł lament i łzy spływały na słowa przepowiedni. (120) Nic nie było silniejszego nad więzy naturalne; pierwsze pytanie odnosiło się do zmarłego: gdzie się znajdują zwłoki i czy oddaje się im należne oznaki czci. Tak zacnie się zachował w stosunku do człowieka, który gotów był postąpić z nim na sposób Kreona. I nie skończyła się na tym jego troska o zmarłego, lecz udał się do portu wielkiego miasta, zebrał cały tłum i póki jeszcze zwłoki wieziono morzem, szlochał. Dotknął rękoma trumny, odrzuciwszy od siebie wszystkie oznaki władzy cesarskiej chlamidy, nie chcąc potępiać ciała za zamysły duszy.
(121) Kiedy zmarłemu oddano należytą cześć, Julian, zaczynając od obrzędów na cześć bogów miasta, czynił libacje na oczach wszystkich, cieszył się, jeśli kto brał z niego przykład, drwił z tych, którzy nie szli za nim, usiłował namawiać, nie chciał zaś zmuszać. Strach zawisł nad ludźmi uległymi zepsuciu: spodziewali się, że zostaną im wydarte oczy, odrąbane głowy, że potoki krwi popłyną od rzezi, że nowy władca wynajdzie nowe tortury, przy których drobnostką wyda się ogień i żelazo, i topienie w morzu, i zakopywanie żywcem, i okaleczanie, i ćwiartowanie. Bo takich sposobów imali się poprzedni panujący, a spodziewano się o wiele sroższych niż te. (122) On zaś osądził, że ci, którzy uciekali się do takich środków, nie osiągali swego celu i sam też nie dostrzegał żadnej korzyści w stosowaniu w tych sprawach przymusu. Bo tych, którzy chorują na ciele, można związać, by poddać leczeniu, ale fałszywej wiary nie wykorzenisz ani nożem, ani ogniem, bo nawet jeśli ręka złoży ofiarę, dusza czyni wyrzuty ręce, oskarża słabość ciała i hołduje dawnym zapatrywaniom, więc jest to złudna jakaś zmiana, a nie istotne nawrócenie; zdarza się też, że jedni otrzymują później przebaczenie, inni zaś śmiercią swą potępiają naszą religię. (123) Ganił więc prześladowanie, bo widział, że przelewaniem krwi wzmaga się wiara przeciwników, i odrzucał sposoby, które ganił; toteż tych, którzy zdolni byli do poprawy, doprowadzał do poznania prawdy, ale nie ciągnął tych, którzy się zadowalali kłamliwymi poglądami. Nie przestał jednak wołać: ,,Ludzie, dokąd wy pędzicie? Czyż nie wstyd wam uznawać mrok za jaśniejszy od światła i czyż nie spostrzegacie, że popadliście w szaleństwo bezbożnych Gigantów? Wszak ciała ich niczym się nie odróżniały od innych, tak że miotali strzały, wspomniane w podaniu, a mit powstał stąd, że oni, podobnie jak wy, nie chcieli uszanować bogów". (124) Wiedział bowiem, że ten, kto umiejętnie zabiera się do leczenia, o duszę przede wszystkim będzie się troszczył, a spośród dóbr duszy najpierw o pobożność. To samo wszak ma ona, to samo znaczenie w życiu ludzkim, co tram denny w okręcie, co fundament w budowli. Bo choćby on wszystkich uczynił bogatszymi od Midasa, każde miasto większym od sławnego niegdyś Babilonu, mury każdego miasta pozłocił, ale z drugiej strony nie usunął żadnego błędu w zapatrywaniach religijnych, postąpiłby podobnie jak lekarz, kiedy mając do czynienia z człowiekiem, którego wszystkie części ciała pełne są chorób, leczy wszystko, z wyjątkiem oczu. (125) Dlatego najpierw zajął się leczeniem dusz; stał się przewodnikiem w poznaniu tych, którzy naprawdę władają niebem, i uważał, że ci, którzy są kształceni w tym kierunku, są mu bliżsi niż sami krewni; przyjaciela Zeusa miał za swego przyjaciela, jego wroga — za swego wroga, a raczej jego przyjaciela miał za swego, lecz nie każdego, kto jeszcze nie był przyjacielem Zeusa, miał za swego wroga. Bo tych, których się spodziewał zmienić z biegiem czasu, nie odsuwał, lecz namową urzekał i doprowadzał do tego, że ci, którzy z początku odmawiali, potem pląsali dokoła ołtarzy.
(126) Najpierw tedy, o czym wspomniałem, przywrócił, jakby z wygnania przywołując, kult bogów; niektóre świątynie budował, inne odnawiał, do innych zaś wprowadzał posągi bogów. Pieniądze płacili na to ci, którzy z kamieni świątynnych wznieśli sobie domy. Można było widzieć, jak wieziono to na okrętach, to na wozach kolumny ograbionym bogom, a wszędzie ołtarze, ogień, krew, woń ofiar, dymy, obrzędy kultowe, wieszczbiarze wolni od strachu, a na szczytach gór flety, uroczyste procesje i byk, jednocześnie dostateczna ofiara dla bogów i uczta dla ludzi. (127) Ponieważ niełatwo było cesarzowi udawać się codziennie do świątyń znajdujących się poza pałacem, a rzeczą bardzo pożyteczną jest nieustanne obcowanie z bogami, cesarz kazał wznieść w obrębie pałacu świątynię bogu, który wiedzie ze sobą dzień, i sam dał się wtajemniczyć w misteria, i z kolei innych wtajemniczał, oddzielnie zaś zbudował ołtarz dla wszystkich bogów. Pierwszą jego czynnością po wstaniu z łoża było obcowanie z bogami za pośrednictwem ofiar i pod tym względem przewyższył Nikiasza. (128) Rozszerzył też granice gorliwości w kulcie, bo i zaniechane obrządki przywracał do dawnego stanu, i do dawnych przydawał nowe. Dodawała mu tu odwagi jego cnota. Temu, kto był panem swych namiętności, wolno było mieć swą komnatę w pobliżu świątyni, bo w nocy nie działo się tam nic takiego, co by było niegodne takiego sąsiedztwa. (129) Co więc obiecał i bogom, i ludziom w sprawie bogów, zanim zdobył władzę cesarską, spełnił to za swego panowania w sposób tak wspaniały, że te miasta, w których pozostały świątynie. z radością oglądał i uważał je za godne największych dobrodziejstw, te zaś, które zburzyły albo wszystkie świątynie, albo większość, nazywał niegodziwymi i wprawdzie okazywał im pomoc jako swoim poddanym, ale czuł do nich wyraźną niechęć. Gdy przez takie postępowanie stawiał bogów na czele państwa i zjednywał znów ich łaskę, przypominał budowniczego okrętów, który wielkiemu okrętowi, co utracił ster, dorabia znów inny ster, z tą tylko różnicą, że on przywrócił krajowi tych samych zbawców.
(130) Gdy w ten sposób uporządkował najistotniejszą i najważniejszą dziedzinę życia, zwrócił swe spojrzenie na służbę pałacową i ujrzał bezużyteczny tłum na darmo żywiony: tysiąc kucharzy, nie mniej licznych balwierzy, więcej jeszcze podczaszych, roje usługujących do stołu, a eunuchów więcej niż bywa much wiosną u pasterzy i niezmiernie wielką liczbę trutni wszelkich innych rodzajów; bo dla ludzi leniwych, a do jedzenia skorych jedynym schronieniem było otrzymać nazwę sług cesarskich i do nich się zaliczać, a złoto powodowało szybkie wciągnięcie na ich listę; tych więc ludzi, których niepotrzebnie żywiono na koszt skarbu cesarskiego, od razu wygnał, widząc w nich plagę, a nie pomoc. (131) Razem z nimi usunął z dworu i większość sekretarzy, którzy posiadając sztukę dostępną dla niewolników, chcieli mieć w swojej zależności prefektów i nie można było nie żyć z nimi blisko, nie pozdrawiać ich przy spotkaniu, a oni odbierali, co chcieli, ograbiali, zmuszali do sprzedaży, ceny jedni wcale nie naznaczali, drudzy niższą, niż się należało, inni znów zwlekali z płaceniem, a jeszcze inni uważali, że dostatecznie płacą sierotom, jeśli nie wyrządzą im zła; krążyli jako powszechni wrogowie ludzi posiadających jakąkolwiek wartościową rzecz: czy to konia, czy niewolnika, czy drzewo, czy pole, czy ogród, chcieli bowiem, żeby to do nich raczej należało niż do właścicieli. Kto ustąpił z ojcowizny na rzecz ludzi posługujących się siłą, był najlepszym człowiekiem i odchodził mając to określenie zamiast majątku, ale kto oburzał się na taką grabież, ten był mordercą, czarownikiem, obciążonym przestępstwami, zasługiwał na karę za wiele swych postępków. (132) Czyniąc innych z ludzi zamożnych biedakami, siebie zaś z biedaków zamożnymi, wzbogacali się kosztem zubożenia bogatych przedtem ludzi, nienasycenie swoje rozciągali aż po krańce świata; co im się tylko zamarzyło, o to cesarza prosili, i nie sposób było odmówić, lecz pastwą grabieży padały starożytne miasta i dzieła sztuki nietknięte zębem czasu zwożono drogą morską, żeby dodały domom synów foluszników większego blasku, niż mają królewskie. (133) Oni byli nie do zniesienia, a przy każdym z nich kręciło się jeszcze wielu naśladowców, psów, jak mówiono, które naśladują gospodarzy. Bo rzeczywiście nie było niewolnika, który by nie krzywdził kogoś, nie więził, nie spotwarzał, nie ograbiał, nie uderzał, nie wyrzucał, nie wyganiał, nie domagał się uprawy roli, jazdy konnym zaprzęgiem, nie pragnął być panem, i to tak potężnym, jakim był jego własny pan. (134) Lecz im nawet bogactwa nie wystarczały; byli pełni oburzenia, jeśli nie dostawały się im w udziale dostojeństwa, bo w ten sposób spodziewali się ukryć swój stan niewolniczy. Otrzymywali na równi ze swymi właścicielami nawet pas, który wzbudzał trwogę i w zaułku, l w straży, i w mieście. Oto tych właśnie Cerberów i to wielogłowych, zepchnął do rzędu ludzi prywatnych, każąc im uważać się za szczęśliwych, że nie postradali życia. (135) Trzecią część służby — łotrów, którzy kradli, ograbiali, nie cofali się przed żadnym słowem czy postępkiem w celach zysku — wygnał ze dworu. Byli to ludzie, którzy pozbawili swoje miasta rodzinne tych usług, jakich od nich oczekiwano, bo uciekli przed radami miejskimi i prawami o liturgiach, stając się gońcami pocztowymi, za pieniądze zdobywając stanowisko wywiadowców, pozornie stróżów bezpieczeństwa, których zadanie polegało na tym, by cesarz był poinformowany o wszystkim, co się przeciw niemu knuło, a w rzeczywistości handlarzy. (136) Bo jak kramarze z samego rana otwierają' drzwi, pilnie wypatrując, czy nie znajdzie się kupujący, podobnie oni miarkowali, jakby ciągnąć zyski wraz ze swymi naganiaczami, przyprowadzającymi pod ich bicze rzemieślników, którzy nie rzekli ani słowa. pod zarzutem, że wyrażali się obelżywie o panującym nie dlatego, by ich katować, ale żeby się od tego wykupili. I nikt nie był poza zasięgiem ich napaści — ani obywatel, ani metojk, ani obcy; ale jeden bez żadnej winy ginął fałszywie oskarżony, bo nie zapłacił, drugi, choć największy łotr, był bezpieczny, bo się okupił.
(137) Największym źródłem dochodu było przyłapanie kogoś na przestępstwie obrazy majestatu. Bo zamiast oddać winnego na pastwę gniewu osób poszkodowanych, pomagali dla otrzymania łapówek ludziom knującym złe zamysły i nie dbali o tych, którzy im się zawierzyli. (138) A jeszcze nasyłali na ludzi o dobrych obyczajach urodziwych młodzieńców i wzbudzali w nich lęk o utratę dobrego imienia, albo rzucali oskarżenie o uprawianie czarów — na ludzi dalekich od tego przestępstwa; w ten sposób zapewniali sobie dwa nadzwyczajne źródła dochodów, a przy tym jeszcze trzecie, obfitsze niż dwa poprzednie: pozostawiając swobodę działania tym, którzy porywali się na fałszowanie pieniędzy, z pieczar, gdzie odważano się na takie przestępstwo, ciągnęli zyski na zbytki, otrzymując dobrą monetę zamiast fałszywej. (139) W ogóle ze sposobów wzbogacania się jeden był ukryty i często stosowany, drugi jawnie uprawiany w oczach wszystkich i przybrał formę prawa, a wcale nie mniej był korzystny od pierwszego, tak że wymieniając jakąś prowincje, dodawali od razu ilość pieniędzy, którą można było stamtąd mieć.
(140) Te więc „oczy królewskie", ludzie, którzy zapewniali, że wszystko wydobywają na światło dzienne i trzymają w karbach ludzi występnych przez to, że nic nie ukryje się przed nimi, otworzyli wszystkie drogi do podłości i niemal że ogłaszali publicznie, iż wykroczenia można popełniać bezpiecznie. Dochodziło do tego, że ci, którzy mieli występować przeciw przestępstwom, sami ratowali przestępców, jak psy, które pomagają wilkom. Dlatego otrzymanie dostępu do tych kopalń pieniędzy równoznaczne było ze znalezieniem skarbu: kto przybył jako Iros, w krótkim czasie stawał się Kalliasem. (141) Jeden więc za drugim wypompowywał ludność, miasta stawały się uboższe, a ci kramarze — zamożniejsi. Władca nasz dawno już bolał nad tym, groził też, że gdy tylko osiągnie władzę, położy temu kres, i zrobił to, gdy tylko ją osiągnął. Rozpędził całą tę szajkę na cztery wiatry, znosząc i nazwę, i stanowisko, pod którego osłoną wszędzie siali zniszczenie i spustoszenie. Sam dla rozsyłania listów używał własnej służby, ale nie dał jej możności popełniania takich wykroczeń. (142) A to oznaczało przywrócenie całkowitej wolności miastom, podczas gdy nie mogły one swobodnie odetchnąć, kiedy władzę sprawował człowiek posiadający możność popełniania czegoś podobnego W jednego cios już ugodził, drugiemu to groziło, a jeśli kto i nie miał ucierpieć, to samo oczekiwanie grożącego ciosu stawało się katuszą.
(143) Ciągły był wysiłek mułów pocztowych; ponadto wyżej wspomniani urzędnicy morzyli je głodem, a sobie dzięki ich głodowaniu urządzali życie sybaryckie; trud powiększał i jakby ścięgna podcinał fakt, że każdy, kto tylko chciał, z łatwością mógł kazać zaprząc do wozu i jechać nim, i że to samo znaczenie miał list cesarza, co i wywiadowcy. Dlatego muły nie mogły postać choćby przez krótki czas i pojeść przy żłobie; bat już nie mógł zmusić do biegu bezsilnego muła, trzeba było zaprzęgać do ciągnięcia wozu dwadzieścia lub więcej sztuk; większość ich ginęła — albo padając od razu po odprzęgnięciu, albo pod jarzmem, zanim zostały odprzężone. Skutkiem takiego stanu rzeczy uległy zahamowaniu sprawy wymagające pośpiechu, z drugiej strony miasta płaciły pieniędzmi za stratę. (144) Że ta dziedzina była w opłakanym stanie, wykazywała to najwyraźniej zima, kiedy zwłaszcza ulegało przerwie w wielu miejscach luzowanie mułów, tak że poganiacze mułów uciekali i szukali schronienia na szczytach gór, a muły padały na ziemię; tym, którym było spieszno, nie pozostawało nic innego jak krzyczeć i uderzać rękami po biodrach. Odpowiednia pora do załatwienia niejednej sprawy wymykała się z rąk władzy z powodu zwłoki spowodowanej tymi przyczynami. Nie chcę już mówić o tym, że to samo się działo z końmi, a z osłami jeszcze o wiele gorzej. To prowadziło do zguby tych, którzy byli zobowiązani do takich świadczeń. (145) Julian usuwa i to nadużycie, ograniczając naprawdę wyjazdy bez istotnej potrzeby i wykazując, że zarówno okazywanie takich względów, jak i przyjmowanie naraża na niebezpieczeństwo; dał też instrukcje podwładnym, żeby jedni z nich nabywali zwierzęta pociągowe, drudzy wynajmowali. Dało się wtedy zaobserwować coś nie do wiary: poganiacze mułów przejeżdżali muły, a koniuchowie konie. I jak poprzednio były one niejako spętane przez ciężkie roboty, tak teraz zachodziła obawa, żeby nie zastały się od długiej bezczynności. Taki stan rzeczy powiększał zamożność domów poddanych.
(146) Tę samą troskliwość okazał i w sprawie rad miejskich, które dawniej były w rozkwicie dzięki liczebności i bogactwu członków, potem straciły całkowicie znaczenie, kiedy z małymi wyjątkami część członków przeszła w szeregi wojskowych, część — do wielkiego senatu. Inni mieli znaleźć ucieczkę w jakimś innym stanowisku; pędzili życie próżniacze oddając się uciechom ciała, a z tych, którzy nie poszli tą samą drogą co oni, naśmiewali się. Pozostała część Rady dzięki swej szczupłej liczbie była przygnieciona ciężarami, tak że spełnienie powinności doprowadzało większość do żebractwa. (147) A przecież któż nie wie, że znaczenie kurii jest duszą miasta? Konstancjusz pozornie brał kurie w opiekę, a naprawdę był ich wrogiem, przenosząc na inne stanowiska zbiegłych dekurionów i udzielając wbrew prawom zwolnienia od świadczeń. A wyzuci z mienia dekurionowie, podobni do pomarszczonych staruszek odzianych w łachmany, lamentowali i sędziowie przyznawali, że los ich był i jest straszny, ale mimo najlepszych chęci nie mogli im pomóc. (148) Trzeba było, żeby i kurie odzyskały wreszcie dawne swe znaczenie. Owo rozporządzenie, godne największych pochwał, że należy każdego wezwać do kurii, a tych, którzy nic nie posiadają, wciągnąć na listę zwolnionych, do tego stopnia poprawiło sytuację, że gmachy Rady okazywały się za ciasne z powodu tłumu przychodzących członków (149) Rzecz całkiem zrozumiała: nie było ani sekretarza, ani eunucha, który by za pieniądze udzielał zwolnień; jedni, jak eunuchom przystało, spełniali czynności niewolników nie pyszniąc się wcale chitonami, drudzy wykonywali robotę, która wymagała ręki, atramentu i pióra, a w pozostałych sprawach umieli zachować się skromnie, skoro nauczyli się od swego nauczyciela chętnie znosić uczciwą biedę. Toteż i teraz można spotkać wielu, którzy po takiej nauce stali się lepsi od filozofów. Jestem przekonany, że i inni urzędnicy wtedy najmniejszą przywiązywali wagę do zysków, a przede wszystkim pragnęli sławy. (150) Pamiętacie przecież; że z tymi, przed którymi poprzednio, gdy przechodzili, padaliśmy na twarz, jakby rażeni piorunem, z tymi, kiedy schodzą z konia na rynku, zamieniamy uścisk ręki i rozmawiamy sobie, a oni uważają, ze lepiej jest nie wynosić się nad innych niż siać dokoła strach. (151) Oczywiście łatwo jest cesarzom wydawać prawa, jako że mają po temu władzę, ale nie łatwo wydać prawa pożyteczne, bo do tego potrzebny jest rozum. On, według własnych pomysłów, wydał takie prawa, że pokolenia ludzi żyjących przed nimi straciły na tym wiele, z drugiej zaś strony przywrócił moc prawom wydanym przez poprzedników — a przekreślonych przez samowole władcy — jeśli były podobne do nowych praw; uważał bowiem, że większą zapewnia chwałę zgadzanie się ze słusznymi prawami niż nieuzasadniona krytyka istniejących.
(152) Rozpatrzmy teraz, kto poniósł karę! Trzech ludzi zostało straconych. Pierwszy z nich przemierzał cały świat uprawiając wymuszenie i wobec obydwu lądów winien był tysiąca śmierci; toteż ci, którzy go znali, boleli nad tym, że nie można zmarłemu kazać ponosić śmierci i trzykroć, i więcej jeszcze razy powtórzyć kaźni. Drugi — pomijam już to, że uczynił swoim niewolnikiem Konstancjusza, będąc sam niewolnikiem i, co bardziej jeszcze oburzające, eunuchem — był głównym sprawcą okrutnej śmierci Gallusa. Trzeci zaś padł ofiarą gniewu żołnierzy, których pozbawił, jak mówiono, podarunków cesarskich, ale po śmierci doznał pewnej pociechy, bo cesarz pozostawił jego córce niemałą cześć ojcowskiego mienia. (153) A ci, którzy cesarza samego znieważyli, bo byli tacy, owszem, byli, którzy przyzywali innych na tron, przy czym nie liczyli się wcale ze słowami skierowanymi przeciwko niemu, nie ponieśli należnej kary, bo przecież nie zostali pozbawieni życia, lecz przebywając na wyspach uczyli się powściągliwości języka. Tak umiał władca przykładnie karać za przestępstwa wobec innych, a okazywać wielkoduszność, gdy chodziło o przestępstwa przeciwko niemu.
(154) Wstąpił też do senatu i posadził wokół siebie Wielką Radę, pozbawioną od dłuższego czasu tej czci. Bo przedtem senat był przyzywany do pałacu, żeby stojąc wysłuchał kilku słów, ale cesarz nie udawał się do niego, żeby tam zasiadać. Przyczyna była ta, że nie umiejąc przemawiać unikał miejsca, gdzie potrzebny był mówca. Julian zaś, jak powiedział Homer o biegłym mówcy, „dufnie przemawiał" i szukał takich zebrań; każdemu, kto chciał, dawał możność swobodnego wypowiedzenia się wobec niego, sam też zabierał głos, to „donośnie słowy krótkimi", to „podobnie do gęstej śnieżycy zimowej", częściowo naśladując owych mówców na zgromadzeniach ludowych u Homera, częściowo zaś przewyższając każdego z nich w jego szczególniejszych przymiotach. (155) Kiedy raz przemawiał i jedne rzeczy chwalił, drugie ganił, inne doradzał, ktoś doniósł o przybyciu jego nauczyciela, Jończyka z pochodzenia, znanego pod przezwiskiem „filozof z Jonii"; wtedy Julian zerwał się ze swego miejsca wśród starców i pobiegł do drzwi w tym samym porywie, który pociągnął Chajrefonta ku Sokratesowi, ale tamten był sobie tylko Chajrefontem i znajdował się w palestrze Taureosa, a ten będąc władcą świata i przebywając wśród najbardziej dostojnego zgromadzenia pokazał wszystkim i postępowaniem swoim obwieścił, że mądrość jest godna większej czci niż godność cesarska i że wszystko, co w nim jest wartościowego, jest darem filozofii. (156) Objął owego męża i pocałował, jak to jest w zwyczaju u zwykłych ludzi, kiedy się z sobą witają, lub u władców, ale tylko między sobą; wprowadził go do senatu, choć nie był on jego członkiem, w przekonaniu, że nie miejsce zdobi człowieka, lecz człowiek miejsce, wobec wszystkich rozmawiał z nim o tym, jakim był przedtem, a jakim się stał dzięki niemu, a potem się oddalił wiodąc gościa za prawą rękę. Jakie znaczenie miało takie postępowanie? Nie tylko spłacał w ten sposób, jakby można było przypuszczać, dług wdzięczności za naukę, ale wzywał zewsząd do kształcenia się młodzież, a dodałbym, że i starców, ponieważ już i oni rzucili się do nauki. Bo wszystko, co jest w pogardzie u władców, spotyka się z ogólnym lekceważeniem, a co jest u nich w cenie, tym się wszyscy zajmują.
(157) Ponieważ uważał, że są ze sobą spokrewnione krasomówstwo i kult bogów, widząc, że ten jest całkowicie w zaniedbaniu, a wymowa w znacznym stopniu, dążył do tego, żeby bogowie doznawali pełnej czci, a ludzie znów rozmiłowali się w pięknie słowa; dlatego i otaczał oznakami czci mistrzów słowa, i sam układał mowy. Wtedy właśnie na poczekaniu ułożył dwie mowy; każda z nich to owoc pracy jednego dnia, raczej zaś nocy. Pierwsza uderzyła w człowieka, który był fałszywym naśladowcą Antystenesa i z nierozważną śmiałością określał naukę mistrza; druga zaś zawiera wiele pięknych myśli o Macierzy bogów. (158) Ta sama myśl kierowała nim, kiedy rządy miast powierzał ludziom obeznanym ze sztuką mówienia i w prowincjach odsuwał od steru barbarzyńców, którzy umieli wprawdzie pisać szybko, ale rozumu nie mieli, toteż wywracali nawę państwową. Cesarz widział, że ludzie, którzy byli ogromnie obeznani z poetami i prozaikami i od których można było się dowiedzieć, na czym polega doskonałość rządzącego, są odsunięci na bok, toteż podarował ich prowincjom. (159) Dlatego kiedy przejeżdżał Syrię, każdy witał go na granicy mowa, darem o wiele cenniejszym niż świnie; ptaki czy jelenie, które prowadzono do cesarzy w milczeniu; wtedy zaś zamiast nich były przemówienia. Orszak przyjmowali po kolei namiestnicy-retorowie. Z nich namiestnik Cylicji, mój uczeń a wielki przyjaciel cesarza, wygłosił mowę pochwalną, kiedy ten składał ofiarę i stał koło ołtarza. Wiele się napocili: jeden jako mówca, drugi jako jego przyjaciel. (160) Dzięki temu znowu zakwitła obficie łąka mądrości. Nadzieje na zaszczyty towarzyszyły teraz ludziom, którzy posiadali sztukę wymowy, położenie sofistów znakomicie się poprawiło, gdy jedni zaczynali się u nich uczyć, drudzy późno do nich przeszli, razem z brodami przynosząc tam i dzieła palców swoich. W ten sposób doprowadził on znów do rozkwitu kunszt Muz, kazał w najwyższej mieć cenie zawód rzeczywiście najszlachetniejszy i nie pozwolił, by zajęcia odpowiednie dla niewolników miały większe znaczenie niż te, które przystoją ludziom wolnym.
(161) Czyż można wymienić większą zasługę niż to. że bogów i największy dar bogów, wymowę, podniósł z całkowitego poniżenia i otoczył czcią ten, kto podczas każdej podróży był na usługi sofistów, zawracał z prostej drogi dla obejrzenia świątyni, znosił łatwo długo trwałość podróży i jej uciążliwość oraz upały? (162) Tu właśnie otrzymał wielką nagrodę za swoją pobożność, bo dowiedział się od tam znajdujących się bogów, że przeciwko niemu knuje się zdradę, i jaki jest sposób ocalenia. Z tego powodu zmienił szybkość podróży, jechał prędzej niż poprzednio i tak uniknął zasadzki.
(163) Przybywszy do Syrii darował miastom długi, odwiedzał święte przybytki, rozmawiał z dekurionami przy posągach bogów; rwał się do tego, by niezwłocznie wywrzeć pomstę na Persach, i nie chciał zwlekać ani też tracić odpowiedniej pory roku na siedzenie bezczynnie. Gdy hoplici i konie z powodu zmęczenia domagali się niewielkiej zwłoki, wbrew swej woli, gdyż zapał kipiał w jego piersi, jednak ustąpił przed koniecznością, dodając te słowa, że ktoś może rzucić mu szyderstwo, iż rzeczywiście jest krewnym swego poprzednika.
(164) Przyjrzyjmy się cesarzowi, czy nawet i wtedy we wszystkich okolicznościach jego postępowanie godne było chwały. Przyszedł do niego list od króla perskiego, domagający się przyjęcia poselstwa i rozstrzygnięcia spraw spornych przy pomocy układów. My wszyscy skakaliśmy, klaskali, krzyczeli, żeby przyjął propozycję, a on kazał rzucić list bez najmniejszego poszanowania i powiedział, że nie ma nic bardziej oburzającego niż układy prowadzone wtedy, kiedy miasta leżą w ruinie; przesłał więc odpowiedź, że wcale nie są mu potrzebni posłowie, skoro w bardzo krótkim czasie sam ujrzy króla. To było zwycięstwo przed starciem się jeszcze, wzniesienie pomnika zwycięstwa przed bitwą, jak to bywa, wiemy o tym, w zawodach gimnastycznych, kiedy wielce wybitnemu współzawodnikowi wystarczy tylko się pokazać. (165) Że król perski poniósł klęskę wtedy, gdy sam cesarz już się zjawił, temu nie należy specjalnie się dziwić, chociaż i to wywołuje zdumienie, iż ten, kto przyzwyczajony był budzić strach, teraz sam drżał. Lecz czyż nie przewyższa wszystkiego swoją cudownością fakt, że gdy Konstancjusz ogołocił tę krainę z sił zbrojnych i w tym stanie rzeczy Julian przejął po nim władzę, to jeszcze przed jego przybyciem żaden Pers nie napadł na żadne miasto, lecz na samo jego imię siedział cicho? (166) Jego decyzja w sprawie poselstwa była tego rodzaju, że okoliczności wymagały siły zbrojnej, a nie układów.
Co się tyczy żołnierzy, to uważał, że ci, którymi poprzednio dowodził, zadowalają pod każdym względem, bo i zdrowiem ciała się odznaczali, i rwali się do walki, i zbroje mieli niezgorszej roboty, i walczyli przyzywając bogów; natomiast ci, których potem otrzymał, byli wprawdzie, jak to zauważył, postawni, rośli, mieli pozłacany oręż, ale skutkiem częstej ucieczki przed, wrogiem doznawali na widok Persów tego samego, co mówi Homer o człowieku spotykającym się w górach z wężem, lub, jeśli chcecie, co się dzieje z jeleniami przy spotkaniu się z psami. (167) W przekonaniu, że na stan ducha żołnierzy wpływa ujemnie nie tylko nieudolność dowództwa, lecz i to, że walczyli oni bez pomocy bogów, przez dziewięć miesięcy nie ruszał się z miejsca zjednując dla nich łaskę o takiej doniosłości, uważając, że i liczba ludzi, i moc żelaza, i wytrzymałość tarcz, i wszystko w ogóle jest głupstwem, jeśli bogowie wespół nie walczą na wojnie. (168) Żeby więc wespół walczyli, drogą namowy osiągnął, że prawica, która miała chwycić za włócznię, imała się i ofiar płynnych, i kadzidła, tak że byli w stanie wśród gradu pocisków zanosić modły do tych, którzy mogą pociski zahamować. Kiedy zaś słowa nie wystarczały, namowy popierało złoto i srebro; tak dzięki małemu zyskowi żołnierz zdobywał większą korzyść, bo za złoto nabywał przyjaźń bogów, panów wojny. (169) Bo nie Scytów uważał cesarz za wskazane przywoływać na pomoc, ani zbierać hałastrę, która swą masą może wyrządzić szkodę i spowodować wiele trudności, lecz daleko cięższą rękę bogów. Tym, którzy składali ofiary, takich dawał sprzymierzeńców: Aresa, Eridę, Enyo, Popłoch, Strach, których skinienie powoduje ucieczkę nieprzyjaciół. Toteż gdyby ktoś powiedział, że on porażał i ranił Persów, choć sam przebywał nad Orontem, miałby całkowitą rację.
(170) Nie przeczę, że ta jego gorliwość kosztowała wiele pieniędzy, lecz bardziej przystoją takie wydatki niż wydatki na teatry, woźniców i tych, którzy występują do walki z wychudłymi zwierzętami. Żadna z tych rozrywek nie pociągała tego człowieka. Przecież on, gdy zmuszała go konieczność do zjawienia się w hipodromie, wzrok swój zwracał ku innym rzeczom, okazując jednocześnie poszanowanie dla dnia tego i dla własnych myśli: dla niego swoją obecnością, dla nich tym, że trwał przy nich wiernie. (171) Bo żaden spór ani wyścigi, ani krzyk nie odciągał jego duszy od rozmyślań; nawet kiedy ugaszczał zgodnie ze zwyczajem różnorodny tłum, innym pozostawiał picie, sam zaś podczas pijatyki wygłaszał mowy, tyle tylko uczestnicząc w uczcie, żeby nieobecność nie rzucała się w oczy. Bo kto z tych, którzy się oddają filozofii w swoim skromnym pokoju, do tego stopnia kiedykolwiek panował nad potrzebami żołądka? Kto powstrzymywał się raz od tego jadła, drugi raz od innego dla okazania czci to temu, to innemu bóstwu: Panowi, Hermesowi, Hekacie, Izydzie i każdemu z pozostałych bóstw? Kto z radością zniósł tyle postów dla obcowania z bogami? (172) Bo spełniały się słowa poetów i ktoś z niebian zszedłszy na ziemię chwycił go za włosy, powiedział coś i wysłuchał go, a potem zniknął. O innych jego rozmowach z bogami za długo byłoby opowiadać, wspomnijmy o tym, jak wstąpił na górę Kassjon, do Zeusa Kassyjskiego; tam w samo południe ujrzał boga, a zobaczywszy go powstał i otrzymał radę, dzięki której znów uniknął zasadzki. (173) Gdyby człowiekowi dane było żyć w niebie z bogami, on byłby z nimi, ponieważ oni daliby mu miejsce w swojej siedzibie, ale skoro ciało na to nie pozwala, sami do niego przychodzili, by pouczyć, co należy czynić, a czego nie należy. Doradcą Agamemnona był Pylijczyk Nestor, sędziwy starzec, ale przecież człowiek; Julianowi zaś nikt z ludzi nie był tu potrzebny, bo ze wszystkich ludzi okazywał największą bystrość w swoich zamysłach, rady zaś otrzymywał od tych, którzy wiedzą wszystko.
(174) Tacy opiekunowie go strzegli i z nimi najczęściej przebywał. Stale trzeźwy, nie obciążał żołądka zbytecznym ciężarem, zupełnie jak ptak; szybko załatwiał jedną sprawę po drugiej, w ciągu jednego dnia dawał odpowiedź licznym poselstwom, dawał pisemne zlecenia miastom, dowódcom wojskowym, rządcom miast, przyjaciołom nieobecnym, przyjaciołom obecnym, słuchał odczytywania listów, rozpatrywał prośby, a wobec szybkości jego mowy — ręce pisarzy wydawały się powolne. On jeden zespalał pracę potrójną słuchu, słowa i pisma: czytającemu użyczał uszu, piszącemu głosu, szukającemu jego pisma prawicy, a w dodatku nigdzie się nie mylił. (175) Wypoczynek był udziałem służby, on zaś szybko przeskakiwał od jednego zajęcia do drugiego. Bo kiedy kończył prace administracyjne, jadł na śniadanie tylko tyle, żeby się utrzymać przy życiu, a potem, nie dając się prześcignąć cykadom, rzucał się na stosy książek i głośno czytał, dopóki wieczorem nie odrywała go troska o sprawy państwa, obiad bardziej jeszcze skąpy od pierwszego posiłku i sen taki, jaki mógł być przy tak umiarkowanym jedzeniu, i nowa zmiana sekretarzy, którzy dzień spędzili w łóżku. (176) Służba rzeczywiście wymagała zmiany i jeden drugiemu po kolei dawał wypoczynek, on zaś zmieniał wprawdzie rodzaje zajęć, lecz nad wszystkimi trudził się sam, różnorodnością wykonywanych czynności przewyższając Proteusza; sam występował to jako kapłan, to jako autor mów, to jako wieszczbiarz, to jako sędzia, to jako żołnierz, a we wszystkim jako zbawca. (177) Posejdon wstrząsał wielkim miastem w Tracji, nadchodziły wieści, że jeśli ktoś nie przejedna boga, klęska zniszczy miasto. Gdy on o tym posłyszał, stanął w środku ogrodu i wystawił ciało na deszcz, podczas gdy inni byli pod dachem i patrzyli na niego z przerażeniem; do późnego wieczora niezwykły ten człowiek tak wytrzymał, boga przejednał, niebezpieczeństwo zażegnał — jak wypadło z obliczenia, kiedy po tym dniu przybyli posłańcy zwiastujący dzień, w którym ustało trzęsienie ziemi. Ale i jemu deszcz nie przyczynił żadnej niemocy. (178) Kiedy zaś zima sprowadziła noce długie, pominąwszy wiele innych pięknych dzieł zaatakował księgi, które czynią człowieka rodem z Palestyny bogiem i synem boga; w długiej polemice popartej silnymi argumentami wykazał, że przedmiot takiej czci jest tylko śmieszną brednią i okazał więcej mądrości w tym dziele niż starzec tyryjski. Niechże mi będzie łaskaw ten Tyryjczyk i przyjmie życzliwie to, co powiedziałem, jakby był przewyższony przez własnego syna.
(179) Na taką pracę zużył nasz władca długie noce, gdy inni podczas takich nocy oddawali się rozkoszom Afrodyty. Tak daleki był od wypytywania, czy nie ma kto pięknej córki lub żony, że gdyby Hera nie połączyła go prawnym związkiem małżeńskim, przeżyłby znając tylko ze słów miłość, która łączy ludzi. Śmierć żony opłakał, innej niewiasty nie tknął ani przedtem, ani potem, bo i z natury zdolny był do wstrzemięźliwości, i bodźcem ku temu było, że zajmował się wieszczbiarstwem. (180) Na wieszczbiarstwie spędzał czas, odwoływał się do najlepszych wieszczbiarzy i sam nie ustępował nikomu w tej sztuce, tak że wieszczbiarze nie mogli nawet oszukać, skoro jego oczy razem z nimi badały to, co się pokazywało. Zdarzało się też, że odchodził jako zwycięzca nad biegłymi w tej dziedzinie. tak szeroką i wielostronną duszę miał władca; do niektórych rzeczy dochodził własnym rozumem, w innych zasięgał rady bogów. Na tej podstawie powierzył urzędy tym, którym nie myślał dać, a znów nie dał tym, którym zamierzał, dając i nie dając zgodnie z orzeczeniem bogów.
(181) Lecz że był on rzetelnym opiekunem państwa i stawiał jego interesy wyżej niż własne, wiele jest na to danych, jaśniej zaś jeszcze się okaże z następującego faktu. Gdy przez bliskich sobie ludzi był zachęcany do małżeństwa, żeby spłodził dzieci, dziedziców tronu, odrzekł, iż z tego właśnie powodu ociąga się; lęka się bowiem, żeby dzieci mające złe skłonności naturalne nie objęły prawnie dziedzictwa i nie doprowadziły do zguby państwa, podobnie jak ściągnął nieszczęście Faeton. Bezdzietność tedy swoją uważał za rzecz mniejszej wagi niż zgubę miast.
(182) Nie unikał również pracy w dziedzinie spraw sądowych, jakby dzielił duszę swą na tyle części. Choć mógł trud ten pozostawić na barkach prefektów, bardzo biegłych sędziów i całkiem nieprzekupnych, jednak sam też występował jako jeden z sędziów i przygotowywał się do tych zapasów, chyba że ktoś będzie się spierał o wyrażenie, twierdząc, że procesy nie były dla niego zapasami, lecz wypoczynkiem i igraszką. (183) Z taką bowiem łatwością odpierał on fałsze obrońców, a to. co w każdym przemówieniu było słuszne, chwytał z niewypowiedzianą bystrością umysłu, zestawiając jedne mowy z innymi, z prawdziwymi kłamliwe, pokonując wykręty prawami. Nie zdarzało się tak, żeby występował przeciwko ludziom bogatym, kiedy po ich stronie była słuszność, a opowiadał się za biednymi, choćby się zachowywali bezczelnie, jakby postąpił ten, kto zazdrości jednym ich losu, a drugim okazuje litość całkiem nieuzasadnioną; on zaś nie zwracał uwagi, kto występuje przed sądem, lecz poddawał badaniu istotę sprawy, toteż nieraz proces się kończył zwycięstwem bogacza a przegraną biedaka. (184) A mógł, jeśliby chciał, przekroczyć prawa; przecież nie wytoczono by mu procesu i nie nałożono by kary; przeciwnie, uważał, ze dokładniej niż w niższych instancjach powinien przy rozpatrywaniu spraw stać na gruncie prawa. Pewnego razu ktoś z ludzi, znienawidzonych przez niego z powodu innych bezprawi, gwałcił sprawiedliwość przy pomocy sfałszowanego dokumentu; zauważył to, lecz ponieważ strona pokrzywdzona nie mogła zaskarżyć dokumentu, wydał wyrok na korzyść krzywdziciela, dodając, że zauważył oszustwo, lecz skoro poszkodowany nie występuje, on będąc posłuszny prawu wydaje wyrok na korzyść oszusta. W ten sposób ten, kto wygrał proces, oddalił się z większym zmartwieniem niż ten, kto przegrał, bo ów postradał dobre imię, ten zaś tylko ziemię. Tak potrafił i prawa nie naruszyć, i oszusta ukarać. (185) Kiedy drzwi trybunału cesarskiego stały otworem i wszyscy mieli możność schronić się pod jego opiekę, ci wszyscy, którzy drogą przemocy władali mieniem słabszych, jedni przez bezwstydną grabież, drudzy pod pozorem sprzedaży, zjawiali się, żeby zwrócić właścicielom czy to zaskarżeni przez nich, czy to nawet nie czekając, aż podniosą głos, ze strachu uprzedzając proces sądowy; każdy z ciemiężycieli stawał się sam dla siebie sędzią. (186) Dlatego, jak właśnie opowiadają o Heraklesie, że ci, którzy gdzieś na lądzie lub morzu padali ofiarą gwałtu, przyzywali go nawet nieobecnego, a samo imię było dostateczną pomocą, tę samą siłę, my to wiemy, posiadało i jego imię. I miasta, i wsie. i rynki, i domy, i lądy, i wyspy, i młodzi, i starzy, i mężczyźni, i kobiety stawiali opór krzywdzicielom samym przypomnieniem, że on panuje, i często ręka, gotowa do zadania ciosu, na to imię opadała.
(187) Trybunał ów podjął się też rozstrzygnięcia sporu o pierwszeństwo, które toczyły ze sobą miasta po naszym w Syrii największe, przy czym piękność jednego z nich przeważa, bo korzysta ono również i z morza. Zostały wypowiedziane długie mowy. Jedni wymienili różne zalety jednego z miast, które składały się na jego piękno, a także mądrość pewnego obywatela; przedstawiciele zaś miasta leżącego we wnętrzu lądu powoływali się na przybysza i na obywatela, z których jeden wybrał to miasto, by w nim uprawiać filozofię, drugi chętnie przyjął i jego, i tych, którzy w ślad za nim zewsząd napływali. Wtedy cesarz pominął w ocenie obu miast blask kamieni, a porównawszy ze sobą obu mężów, przyznał pierwszeństwo miastu, które posiadało takich ludzi. (188) Czyż przez taki wyrok nie zachęcał miast do uprawiania cnoty, skoro zlekceważył piękno przedmiotów martwych, które w oczach poważnego sędziego nie może stanowić o przewadze?
(189) Wspomniałem wyżej o jego przystępności w sprawach religijnych; teraz mogę powiedzieć coś jeszcze większego: że i zasiadając w sądzie okazywał w najwyższym stopniu to samo w stosunku do retorów i do tych, za których się oni trudzili, bo pozwalał i na nieumiarkowane podnoszenie głosu, i na potrząsanie ręką, i wszelkie postawy, i wzajemne szyderstwa, i w ogóle wszystkie sztuczki, przy których pomocy każda strona spodziewała się osiągnąć przewagę. I często odzywał się do każdego: „przyjacielu". (190) Tak przemawiał do wszystkich, nie tylko do retorów, a nazwa ta wtedy po raz pierwszy użyta przez władcę w stosunku do podwładnych potrafiła więcej zjednać mu popularności niż jakieś czary. Uważał, że nie strach, nie milczenie, nie trzymanie ręki pod okryciem, zginanie się ku ziemi, nie spoglądanie raczej na obuwie niż na oblicze cesarza, nie słowa i postawa odpowiadająca niewolnikom raczej niż ludziom wolnym i tym podobne rzeczy zwiększają majestat cesarski, lecz to, by każdy, ktokolwiek z nim się zetknął, mógł podziwiać raczej jego samego niż ten cały ceremoniał. (191) Przecież on i nosząc purpurową chlamidę, której jako cesarz nie mógł nie nosić, nosił ją tak, jakby ten płaszcz niczym się nie różnił od innych. Nie przyglądał się więc sobie w tym stroju, nie badał koloru farby, nie myślał, że mając purpurę lepszego gatunku stawał się. sam lepszym, a najlepszego — najlepszym, i nie mierzył doskonałością barwy pomyślności swoich rządów, lecz zdał to na farbiarzy i tkaczy, by robili, co im się żywnie podoba, a sam liczył na to, że bogactwem myśli i korzyścią stąd wypływającą dla miast podwyższy autorytet władzy cesarskiej i tym sposobem zdobędzie większą sławę. (192) Pozostał i złoty diadem na głowie, bo tak zadecydowali bogowie. Dlaczego? Rzecz to bogów, tak sądzę i o tym wiedzieć. Przecież on nieraz zamierzał zdjąć z głowy złotą ozdobę, lecz kto mu w tym przeszkodził, lepiej wiedział.
(193) Złoto to przypomniało mi o złotych wieńcach, które miasta przysyłały przez posłów, prześcigając się nawzajem co do ich wagi: jeden ważył tysiąc staterów, drugi dwa tysiące, inny jeszcze więcej. On zaś zganił ich wielkość, bo dobrze wiedział, że zbiórka na podobne dary nie przyszła bez trudu, wydał więc zarządzenie, żeby wianek ofiarowywany ważył staterów, uważając, że jako oznaka czci każdy przedstawia jednakową wartość, a tylko chciwiec szuka w oznakach zysków. (194) Ci, którzy- przynosili te prawa i wiele innych rozporządzeń, częściowo nie gorszych, częściowo nawet lepszych, tak dalecy byli od żądania za to wynagrodzenia, że nie przyjmowali datków, dobrowolnie ofiarowywanych. Tak wielkie niebezpieczeństwo groziło za nieuczciwe zyski i było rzeczą oczywistą, że kto coś weźmie, nie będzie miał możności tego zataić, a będzie zmuszony ponieść karę. Tak sława dobrego cesarza nie ulegała pohańbieniu przez nikczemność jego sług.
(195) Takimi oto sprawami on się zajmował. Tymczasem nagle w hipodromie podniósł się krzyk głodującego ludu, ponieważ pogoda wyrządziła szkody ziemi a miastu bogacze, którzy nie pozwalali wszystkim korzystać z zapasów nagromadzonych w ciągu długiego czasu, ale wspólnie podbijali ceny zboża. Zwołał tedy rolników, rzemieślników, handlarzy i tych, którzy określali ceny wszystkich towarów, zmusił do zachowania umiaru za pomocą prawa, sam też pierwszy zgodnie z owym prawem rzucił na rynek własne zapasy pszenicy, a kiedy spostrzegł, że Rada miejska zwalcza jego zarządzenie i korzysta z jego zboża, a swoje ukrywa... Ktoś, kto nie zna tamtych czasów, spodziewa się tu usłyszeć o włóczni, mieczu, ogniu i morzu, bo rzeczywiście na to chyba zasługują ci poddani, którzy stawiają opór cesarzowi. Przecież to wojna, choć prowadzona bez oręża, jeśli ktoś umyślnie nie słucha i mając możność współdziałać z cesarzem, różni się z nim, i te zarządzenia, które on postarał się wydać, wszelkim sposobem pozbawia mocy. (196) Władca miał więc prawo użyć i takich środków, i jeszcze sroższych; w każdym razie inny cesarz rzuciłby się jak piorun na dopuszczających się zniewagi, on zaś, który i w innych wypadkach powstrzymywał gniew, i wtedy osobliwie nad nim zapanował. Nie zastosował należnych kar, lecz ukarał wiezieniem, a raczej nazwą tylko więzienia, bo nikt z członków Rady nawet nie wstąpił w jego bramy. Nawet nie trwała do nastania nocy ta krótka i lekka kara i w małym przeciągu czasu jedni słudzy przyprowadzali do więzienia, drudzy stąd wyprowadzali. Uwolnieni i wieczerzę spożyli, i spali, cesarz natomiast ani jedno, ani drugie. Oni cieszyli się, że nic nie ucierpieli, on bolał nad tym. co oni znieśli, i twierdził, że największej doznał krzywdy od miasta przez to, że zmusiło go ono do zastosowania takiej kary. (197) Tak, choć była ona znikoma, uważał ją za olbrzymią i niezgodną z jego obyczajami i nie czekał, aż ktoś z przyjaciół zrobi mu z tego powodu wyrzuty, lecz sam potępiał swoje postępowanie — nie dlatego, żeby kara dotknęła ludzi niewinnych, ale ponieważ, jak mi się wydaje, nie wypadało mu nawet za przestępstwa zastosować podobnej kary wobec członków Rady.
(198) Wkrótce potem, kiedy miasto dopuściło się większego zuchwalstwa — bo chociaż mówię o mojej ojczyźnie, nie ma nic szacowniejszego nad prawdę — pominął kary stosowane przez panujących, a zemścił się jako mówca. Chociaż mógł łamać kołem i pozbawiać życia, wziął odwet na mieście przy pomocy mowy; tak samo bodaj postąpił i poprzednio z Rzymianinem, który się ośmielił popełnić coś podobnego, za co słusznie musiałaby go spotkać konfiskata majątku, jeśli już nie inna kara. Cesarz zaś nie pozbawił go mienia, lecz wymierzył weń, jak pocisk, list. (199) Choć cesarz był tak nieskory do przelania krwi, jednak dziesięciu hoplitów zmówiło się, by go zabić; spiskowcy czekali tylko dnia ćwiczeń wojskowych. Na szczęście upili się przed umówionym terminem i po pijanemu wszystko zdradzili, tak że to, co było tajemnicą, zostało rozgłoszone.
(200) Może ktoś się dziwi, że cesarz tak łagodny i łaskawy, który albo wcale nie wymierzał kar, albo w mniejszym wymiarze niż było przewidziane, miał zawsze jakichś wrogów wśród poddanych. O przyczynie tego powiem wspominając jego tak bolesny dla mnie zgon. Teraz warto o ludziach żyjących z nim blisko tylko tyle powiedzieć, że jedni z jego zaufanych i byli ludźmi porządnymi, i za takich uchodzili, drudzy natomiast wydawali się dobrymi, ale naprawdę takimi nie byli. Pierwszych nic na świecie nie potrafiło zmienić drugich niegodziwość czas wykazał. (201) Kiedy bowiem on całkowicie objął władzę cesarską i stał się panem skarbów i pozostałych dóbr, które się składają na bogactwo cesarza, jedni bezinteresownie przebywali z nim i nie powiększali swego majątku przez odwiedziny u niego, lecz za dostateczny zysk poczytywali sobie to, że kochają władcę i przez niego są kochani, i że widzą, jak przedmiot ich miłości rządzi tak rozległym państwem, i to umiejętnie. Choć często nakazywał i — klnę się na Zeusa! — prosił, by przyjęli ziemię, konie, domy, srebro, złoto, wzbraniali się przyjęcia darów, twierdząc, że i tak są bogaci. (202) Szlachetni ludzie tak oto postępowali. Ci zaś, którzy od dawna pragnęli bogactw, a udawali tylko, że nimi pogardzają, wyczekiwali jedynie sposobnej chwili, a gdy się nadarzała, korzystali z niej, prosili o dary, a otrzymując znów prosili i po otrzymaniu nie zaprzestawali próśb; nic nie mogło w ogóle zaspokoić ich nienasycenia. On zaś w swej wielkoduszności szafował darami, ale nie uważał ich nadal za szlachetnych. Bolał nad tym, że się zawiódł, lecz znosił ich ze względu na dawną zażyłość. Uważał bowiem za właściwsze mieć opinię wiernego w przyjaźni niż pozbyć się takich ludzi. (203) Doskonale znał naturę każdego ze swych przyjaciół; rad był tylko porządnym ludziom, a innych uważał za dopust losu; pierwszych się trzymał, drugich nie wypędzał. Unosił się nad sofistą, który odznaczał się zaletami większymi, niż wskazywało określenie jego zawodu, a znów ganił filozofa, który okazał się gorszym, niż wskazywał jego wygląd: jednak obawa, by nie okazać na tronie cesarskim pogardy dla dawnych przyjaźni, kazała znosić wszystko.
(204) Lecz zdaje mi się, że wy pragniecie usłyszeć o ostatnich i największych jego czynach, jakich dokonał, gdy się wyprawił przeciw Persom i ich krainie. Nic w tym dziwnego, że od dawna wasze pragnienia kierują się ku tej dziedzinie jego działalności, bo wprawdzie wiecie rzecz najważniejszą, mianowicie, że padł jako zwycięzca, lecz o szczegółach albo wcale nie słyszeliście, albo niezgodnie z rzeczywistością. (205) Gdy uświadamiacie sobie potęgę Persów i przewagę, którą mieli nad Konstancjuszem, choć rozporządzał talk ogromną armią, oraz ich butę i śmiałość tak wielką, przeciw której Julian nie bał się wyruszyć, odczuwacie wielką ochotę, by posłuchać. Przecież Konstancjusz poza wyspami, które leżą na Oceanie, i innymi, władał ziemią od samych brzegów Oceanu aż do wód Eufratu, wydającą wiele plonów, rodzącą również rosłych i odważnych wojowników, tak że wojsko z nich się składające powinno by być niezłomne. (206) A jednak ten cesarz wielki w swoich wojennych przygotowaniach, on, który posiadał tysiące sławnych miast, otrzymywał wiele danin, wydobył niemało złota z kopalni, okrył żelazem ciała konnych wojowników staranniej od Persów i konie ochraniał zbroją od zranienia, on, który przyjął w spadku po ojcu wojnę wymagającą odwagi cesarskiej i umysłu zdolnego należycie użyć siły zbrojnej — jakby przysiągł wrogom, że będzie ich sprzymierzeńcem na wojnie, nie myślał o tym, żeby coś zdobyć na nich lub żeby nic z jego posiadłości nie wpadło w ich ręce. Co roku z nastaniem wiosny, gdy zaczynała się ciepła pora roku i tamci oblegali twierdze, wyprowadzał wojsko, przeprawiał się przez Eufrat, tkwił na miejscu otoczony tak wielkim wojskiem, z zamiarem uciekania, jeśli ukaże się nieprzyjaciel; niemal słyszał lamenty obleganych, uważał jednak za wskazane, zgodnie ze swymi pojęciami o dowodzeniu, unikać walki i nawet nie bronić od zguby własnych poddanych. (207) Jakiż rezultat tej bezczynności? Nieprzyjaciel rozwalał mury, burzył doszczętnie miasta i powracał unosząc łupy i prowadząc jeńców, a on posyłał ludzi celem obejrzenia pustkowia, poczuwał się do wdzięczności wobec Losu ze nie doznał większej klęski, powracał dniem przez miasta, witany przez lud okrzykami, towarzyszącymi zazwyczaj zwycięstwu. Tak postępował co roku. Król perski się przeprawiał, on zwlekał. Tamten szturmował mury, on zaczynał się ruszać. Tamten bliski już był zdobycia, on wysyłał na zwiady. Tamten zdobywał, on zadowalał się tym, że sam nie staczał bitwy. Tamten pysznił się wielką ilością jeńców, on wyścigami konnymi. Tamtego wieńczyły miasta, on zaś woźniców. Czyż niesłusznie nazwałem go sprzymierzeńcem Persów? Bo pozwolić, gdy jest możliwość przeszkodzenia, mało się różni od osobistego współdziałania.
(208) Lecz niech nikt nie myśli, że nie jest mi wiadoma ta nocna bitwa, w której przeciwnicy się rozeszli i zadawszy, i poniósłszy straty, ani bitwa morska na lądzie, kiedy to nasi z trudnością ocalili miasto, które wiele ucierpiało. To właśnie jest nie do zniesienia, że otrzymawszy od poprzednika żołnierzy dzielnych duchem, zdolnych nabawić nieprzyjaciół strachu, przyzwyczaił ich do odczuwania lęku i odważne natury osłabił ćwicząc je w złem. (209) A jak wiele znaczy w każdej rzeczy ćwiczenie, wskazują na to filozofowie, wskazuje i mit. Ono potrafi i lepszego, i gorszego człowieka zmienić w przeciwnym kierunku, jeśli pierwszy otrzymuje naukę gorszą od jego natury, drugi lepszą od niej. Ono kazało niewiastom dosiąść koni i pozwoliło górować orężem nad mężami. Jeśli człowieka obdarzonego przez naturę zmusisz spędzać życie na hulankach i pijaństwie, cnota go porzuci, a on zamiast cnotliwego, przyswoi sobie takie zachowanie się i będzie żył. znajdując przyjemność w takich rozrywkach, a czując niechęć do poprzedniego życia. Przyzwyczajenie pokona naturalne skłonności. (210) Coś podobnego, twierdzę spotkało i jego żołnierzy pod jego wpływem: chwytali za broń, lecz nie dawał im zetrzeć się z wrogiem; przyuczył ich spać pod namiotami, kiedy ich rodaków brano do niewoli, nie lękać się hańby, a bać się śmierci. Z początku jako ludzie mężnego ducha oburzali się na to, potem oburzenie ich słabło, następnie godzili się na takie postępowanie, w końcu je pochwalali. (211) Dlatego kurzawa z dala się podnosząca, jaka może wzbić się spod kopyt końskich, nie podrywała ich do bitwy, lecz zwracała do ucieczki. Niech tylko się ukazał oddział konnych, i to niewielki, modlili się, by ziemia przed nimi się rozwarła, bo wszystko woleli znieść raczej niż zobaczyć z bliska Persa. Pozbawiając żołnierzy męstwa, jednocześnie wykorzeniono u nich swobodę słowa. Ich bojaźliwość tak była powszechnie stwierdzona, że kiedy domagali się, by im dogadzali ci, u których popasali, samo wspomnienie o Persach kładło kres ich natręctwu. Każdy mógł zadrwić, że tam oto nadchodzi Pers, oni zaś się czerwienili i umykali. Kiedy ich prowadzono na pobratymców, umieli i zadawać ciosy, i otrzymywać je, atoli strach przed Persami tak się wżarł w ich serca, nagromadzając się przez wiele lat, że można by powiedzieć, iż drżeli nawet przed wymalowanymi na obrazie.
(212) Takich to żołnierzy, do tego stopnia zepsutych, prowadził przeciw Persom ten niezwykły człowiek; oni zaś szli za nim, pomału przypominając sobie o męstwie, które posiadali, wierząc też, że dzięki jego zamysłom i przez ogień przejdą nietknięci. (213) A na czymże one polegały? Wiedząc, że wielka siła tkwi w tajemnicy — wszakże to, co rozgłoszone, nie przyniesie żadnej korzyści, zatajone może być bardzo pożyteczne — nie podawał do wiadomości ani pory napadu, ani drogi natarcia, ani rodzaju podstępów, ani nic z tego, co sam obmyślał w duszy, w przekonaniu, że wszystko, co powie, natychmiast dochodzi do uszu szpiegów. (214) Prefekt otrzymał rozkaz zapełnić statkami Eufrat, a statki naładować prowiantem, a on przed końcem zimy, wyprzedzając oczekiwania wszystkich, pośpiesznie przeprawił się przez rzekę i przybył nie do miasta wielkiego i ludnego, żeby samemu zobaczyć i dać się widzieć innym, doznać czci, zwykle oddawanej cesarzom, lecz wiedząc, że chwila wymaga szybkiego działania, udał się do miasta, gdzie znajduje się wielka, starożytna świątynia Zeusa. Pełen podziwu dla niej modlił się, by bóg mu pozwolił zadać straty państwu perskiemu. Potem oddzielił od swojego wojska 20 000 hoplitów i posłał ich nad Tygrys, żeby strzegli tej ziemi, jeśli będzie jej zagrażać jakieś niebezpieczeństwo, i żeby przybyli do niego, kiedy ich przywoła stosownie do okoliczności. (215) Miał tak samo mniej więcej postąpić i spotkać się z cesarzem król armeński, bo wróg przeszedł przez najlepszą część jego ziemi, pustosząc ją ogniem, jak należało oczekiwać; po połączeniu się mieli albo wygnać wrogów z kraju, zmusiwszy ich do ucieczki, albo, jeśliby pozostali, zmiażdżyć. Po wydaniu takich rozkazów sam posuwał się trzymając się Eufratu, który dostarczał wody do picia i wiózł żywność załadowaną na statki. (216) Gdy Julian zauważył wielką liczbę wielbłądów przywiązanych jeden do drugiego, wszystkie zaś obciążone ładunkiem, który składał się z samego słodkiego wina z różnych krajów i przypraw dla dodania smaku winu, które ludzie wynaleźli, zapytał, co wiozą. Gdy się dowiedział, nakazał, by pozostały na miejscu źródła rozkoszy, bo dzielnym żołnierzom wypada pić wino, które zdobędą włócznią; sam on jest jednym z żołnierzy i przystoi mu tak samo się odżywiać jak zwykli żołnierze.
(217) W ten sposób odrzuciwszy wszystko, co odnosiło się do rozkoszy, a zadowalając się jedynie tym, czego przede wszystkim wymagała konieczna potrzeba, ciągnął przez ziemię, która żywiła mu zwierzęta pociągowe dostarczając dobrej trawy, bo już wiosna nastąpiła w tej okolicy. (218) Posuwając się naprzód, ujrzeli gród leżący na półwyspie rzecznym, pierwszy, który się ukazał ich oczom i został zdobyty nie bronią, lecz postrachem. Gdy ludność ujrzała, że przeciwległe wzgórza pokryte są wojskiem, nie zniosła blasku oręża i otworzyła bramy; po poddaniu się została przesiedlona do naszych ziem. Obfitość zaś żywności zapewniła każdemu pożywienie na wiele dni, tak że idąc pustkowiem graniczącym z tą okolicą, mogli wszystkiego używać tyle, ile by mieli po miastach.
(219) Druga twierdza176 znajdowała się na wyspie okrągłej z brzegami gładkimi, a dokoła niej biegł mur, który nie przedstawiał na zewnątrz choćby tyle przestrzeni, żeby można było postawić nogę. Cesarz uznał, że naturalne położenie jest bardzo korzystne dla ludności, i rozumiejąc, że jeśliby się odważył na przedsięwzięcie niewykonalne, przysłużyłby się wrogom — ponieważ jednakowo nierozumnie jest przechodzić obok tego, co można zdobyć, jak walczyć o to, czego nie można zdobyć — zapowiedział, że wkrótce wystąpi przeciwko nim, budząc niemały strach w ich sercach i zaniepokojenie tymi słowami. Po czym wędrując przez pustynię dopadł do krainy asyryjskiej, która przyczynia się do zamożności mieszkańców z jednej strony obfitością i pięknością plonów przy małym zasiewie, z drugiej strony owocem winnej latorośli i palmy oraz innymi płodami, darami żyznej ziemi. (220) Żołnierze widząc to i korzystając z tych płodów, których było mnóstwo w każdej wsi (wsie były zbudowane po całej Asyrii, liczne i wielkie, większość z nich dorównywała nie
wielkim miastom), natrafiając więc na nie nie wyrażali niezadowolenia z powodu uciążliwości drogi, bo dostateczną nagrodą za trudy poniesione na pustyni było zdobycie ziemi uprawnej. (221) Tu wyrąbywali palmy, wyrywali z korzeniami winorośle, niszczyli spichrze, w gniewie burząc je doszczętnie, jedli, pili (lecz nie upijali się — na to nie pozwalał strach wywołany niedawnym straceniem żołnierza z powodu pijaństwa), ale utrzymywali siebie w gotowości bojowej i baczyli, by być trzeźwymi. A nieszczęśni Asyryjczycy z dala, z gór, patrzyli na własną niedolę. W ucieczce porzucili wrogą sobie równinę i oddalili się czyniąc sobie z rzeki sprzymierzeńca.
(222) Jakim sposobem jednym rzeka pomagała, z innymi walczyła? Rzeka Eufrat posiada wielką obfitość; wód i równa się wielu rzekom, nigdy nie staje się płytka, a dochodzi do największych swoich rozmiarów, kiedy deszcze wiosenne powodują topnienie śniegu nagromadzonego zimą w Armenii. Rolnicy osiadli na jej brzegach, wykopując z tej i tamtej strony kanały, korzystają z rzeki jak Egipcjanie z Nilu i od rolnika zależy, czy woda napełni kanały, czy nie. (223) Gdy wojsko nasze nadchodziło, pozwolili nurtom rzeki dotrzeć wszędzie, a za ich pośrednictwem zalali resztę ziemi. To było dla żołnierzy najcięższym ze wszystkich udręczeń: cały teren nawodniony był uciążliwy, a poziom wody w kanałach sięgał jednym do piersi, drugim do twarzy a niektórych woda całkiem przykrywała. Ogromnego tedy wymagało wysiłku ocalenie siebie samych, zbroi, prowiantu i zwierząt pociągowych. (224) Tym, którzy umieli pływać, dopomagała ta umiejętność, kto pływał gorzej, miał więcej trudności. Jedni budowali mosty, drudzy nie chcąc zwlekać, odważali się iść wprost, Tym, którzy się posuwali po wysokim, wąskim brzegu, udawało się uniknąć przemoczenia, ale wąska droga była śliska; ci, którzy jej się lękali, jechali po wodzie i niewolnik podawał rękę panu, i pan wyciągał niewolnika. (225) Choć przeprawiali się wśród tak wielkich niebezpieczeństw, nie jęczeli, nie płakali, nie wyrzekali na wyprawę wojenną, nawet słowa przykrego nie powiedzieli, ani nawet w myśli do siebie samych, lecz jakby szli poprzez ogrody Alkinoosa, tak byli radzi z położenia, w którym się znajdowali — jak mi się zdaje dlatego, że spodziewali się, iż będzie lepiej i że cesarz dobrowolnie dzielił trudy marszu z prostymi żołnierzami. (226) Nie szedł po deskach położonych na głowach żołnierzy, jak zrobiłby zapewne kto inny, krocząc sam jeden wygodnie przy znużeniu innych, ale pierwszy torował drogę swym ciałem przez błoto, muł i wodę, zagrzewając innych nie słowem, lecz czynem, pokazując żołnierzom i ciurom przemoczoną chlamidę.
(227) Asyryjczycy, którzy urządzili tak olbrzymie topielisko, spodziewali się, ze dzięki temu podstępowi wojsko albo się cofnie, albo się potopi; lecz nasi jakby wszyscy unosili się na skrzydłach, albo Posejdon kazał się wodzie przed nimi rozstąpić, uszli śmierci i w niemałej liczbie napadli już nie na twierdzę, lecz było to wielkie miasto Asyryjczyków, noszące imię ówczesnego króla. Posiadało ono drugie mury obronne wewnątrz pierwszych, tak że w jednym mieście znajdowało się drugie, w większym mniejsze rozmiarami, jak to bywa z naczyniami wstawionymi jedno w drugie. (228) Gdy nasi przypuścili szturm, strach zgromadził mieszkańców w obrębie mniejszych murów, bo uważali je za mocniejsze. Oblegający zaś, mając w ręku zewnętrzne mury, podstępowali pod drugie. Chociaż byli obstrzeliwani przez łuczników z góry i niektórzy ginęli, jednak wznieśli nasyp ponad mur i zmusili stłoczonych mieszkańców do poddania się na mocy umowy, której warunkiem było, że nigdy nie zostaną oni oddani Persom, nawet przy układach. Wiedzieli bowiem, że u nich zdziera się skórę. Widać to stąd, że zostali wzięci do niewoli, walcząc nie ospale, lecz z natężeniem wszystkich sił.
(229) Tak wszystko ustępowało cesarzowi i nic nie potrafiło oprzeć się temu mężowi. Był srogi dla wrogów, srogi też dla tych podwładnych, którzy nie umieli albo zwyciężyć, albo paść w walce. Gdy jeźdźcy, posłani jako ochrona szukających paszy, źle się bili, tak że został zabity nawet ich dowódca, on tych, którzy spodziewali się, że spotkają ich większe honory niż innych, kazał stracić, a rozkaz śmierci przesłał nie z namiotu, lecz wszedł w środek powracających żołnierzy i kazał zsadzić z koni wielu zbrojnych ludzi, sam nie mając nawet trzech ze straży przybocznej. Tak nauczył żołnierzy dyscypliny i poddawania się we wszystkim woli wodza. (230) Wyszedł więc na spotkanie jeźdźcom z krzykiem szukających zabitego i nałożył odpowiednią karę na tych, którzy go nie obronili, pokazując wszystkim pozostałym, co oczekuje opieszałych. Gdy się oddalił do swego namiotu, stał się przedmiotem większego podziwu niż przedtem. (231) Chcąc, by możliwie największa część kraju nieprzyjacielskiego uległa spustoszeniu, robił częste przystanki, żeby reszta wojska pozostawała za osłoną palisady, a lekkozbrojni, co silniejsi żołnierze mogli przeszukiwać okolicę rozproszywszy się w różne strony. Znajdowali oni podziemne mieszkania i przyprowadzali dzieci Asyryjczyków wraz z matkami, tak że liczba jeńców przewyższała ilość ich właścicieli. Lecz pomimo tego nie było niedostatku żywności.
(232) Stąd ruszyli na ten sam wielki trud, na kanały, a raczej na najtrudniejszą cześć tego zadania. Ziemia była gęściej przerżnięta kanałami, które też były daleko głębsze. Tu okazał się on wyraźniej niż kiedy indziej zbawcą całego wojska. (233) Kiedy inni zachwalali inną drogę, wprawdzie dłuższą, ale znajdującą się poza terenem zalanym wodą, on powiedział, że tego na tej drodze przede wszystkim się obawia, iż trzeba będzie znosić pragnienie i być pozbawionym jakiejkolwiek wody; dodał też, że na dawnej drodze oczekuje trud, a na nowej zagłada i że daleko lepiej iść, doznając przeszkody w wodzie, niż w poszukiwaniu wody jej nie znajdować. Wspomniał również o pewnym starożytnym wodzu rzymskim, który przez taką nierozwagę zgubił i siebie, i swoje wojsko, i zaraz z książki przytoczył im całkowitą ich zgubę. Tak mówiąc zmusił tych, którzy dawali niekorzystne rady, do zawstydzenia się, a innych przekonał, żeby zbyli się wszystkiego wahania. (234) Niebawem natrafiono na większą obfitość palm. z których zaczęto sporządzać wiele mostów, stąd łatwość przeprawy dla mas wojska. Julian przejawiał wielką ambicję i w tym, żeby wyprzedzić idącego mostem, schodząc sam do wody. W ten sposób okazała się słabość potężnego środka, zastosowanego przez nieprzyjaciół, i pokonana została woda, na której zwycięstwo oni całkowicie liczyli.
(235) I druga siła wkrótce miała się okazać słabością. Była pewna silna twierdza , znajdująca się na wyspie, a dzięki wzniesieniu brzegu i rozmiarom murów wzbijająca się pod same niebiosa, tak wielka była wysokość i brzegu, i muru. W dole była otoczona, z wyjątkiem zupełnie małej przestrzeni, gęstwiną trzcin, ukrywającą tych, którzy chodzili po wodę; ci, schodząc zejściem niedostrzegalnym z zewnątrz, z całą swobodą, pod przykryciem łodyg trzciny, brali wodę z rzeki. Mur zaś był niedostępny dla maszyn oblężniczych, bo po pierwsze był zbudowany na wyspie, którą całkowicie otaczał, po drugie — na tak wysokiej wyspie, a ponadto cegła palona była spajana asfaltem. (236) Potęga warowni odradzała wszelkich prób zdobycia, lecz kiedy garść załogi zrobiła wypad i napadłszy na pierwsze szeregi wojska o mało nie zraniła cesarza, pod wpływem gniewu za doznane straty przystąpiono do oblężenia. Nasi oblegali twierdzę, Persowie zaś z góry się śmiali, szydzili, urągali, strzelali z łuków, trafiali. Uważali, że nasi robią to samo, co gdyby się porwali na zdobycie nieba. (237) Z początku cesarz sam kamieniami i pociskami godził w tych, którzy byli na murze, i niejeden ze strzałą w ciele padał w dół; następnie połączył mostem wyspę z lądem, a pracujący mieli ochronę w łodziach ze skóry. Obróciwszy je dnem do góry, chowali się pod nie czyniąc z dna łodzi dach i wykonywali swoje zadanie wewnątrz burt, a Persowie na próżno miotali ogień i wszelkiego rodzaju pociski przeciw takiej osłonie, której ani strzała nie mogła przeszyć, ani kamienie zdruzgotać, ani ogień zapalić. (238) Lecz i przy tym nie odczuwali trwogi; choć wiedzieli, że wrogowie robią podkopy, wiedzieli, że używają wszelkich środków, oni dniem i nocą urządzali hulanki, jakby nieprzyjaciel na próżno się mozolił. Nasi zaś pracowali z całych sił, nie znając zmęczenia, i posuwali się ku górze przebijając drogę. Szerokość podkopu była obliczona na jednego człowieka. Pierwszy, który na czworakach wdrapał się o północy do środka jednej baszty, nie został zauważony; za nim poszedł drugi, za tym trzeci i każdy chciał być w liczbie tych, którzy wchodzili. (239) Gdy usłyszała ich staruszka, która jedna tam leżała z dzieckiem, zmusili ją do milczenia, potem obsadzili drzwi baszt i tym, którzy byli w dole, dali znak do okrzyku bojowego. Gdy rozległ się on gromko, strażnicy w przerażeniu zerwali się z pościeli i nic innego nie pozostawało jak tylko wszystkich walczących zabijać; większa jednak część sama zginęła rzucając się z murów. Zaczęła się usilna pogoń za tymi, którzy starali się skryć; nikt nie wolał wziąć do niewoli niż zabić, tak że wrogowie rzucali się z góry, a w dole włócznie podchwytywały żywych, na wpół żywych, zabitych. Gwałtowny upadek już wystarczał, by spowodować śmierć. (240) Oto jakimi pląsami uczcili nocą bóstwa wojny, a pokazali je i wschodzącemu bogu. W tym jednym nie okazali posłuszeństwa cesarzowi, który przykazał brać do niewoli i mieć litość nad jeńcami. Oni zaś mając w pamięci pociski i pamiętając o trafionych, gdy gniew podnosił prawicę, w mordzie znajdowali pociechę za cierpienia spowodowane trudami. Prosili cesarza o przebaczenie, że po tylu stratach sami je zadają.
(241) Zagłada załogi pociągnęła za sobą i zburzenie twierdzy. Została ona najbardziej doszczętnie zniszczona z tamtejszych twierdz. Im bardziej wyróżniała- się od innych swoją budową, tym bardziej ściągnęła na siebie wyrok całkowitego unicestwienia, bo dla Persów i w jednym, i w drugim wypadku dużą było stratą, czyby mieli budować na nowo twierdzę, czy nie. (242) Oto jak dalece wspaniały i przewyższający ludzką naturę był ten czyn: zdobywcy twierdzy mniemali, że nic już więcej nie będą znosić, a duma przeciwników została złamana wraz z murem, tak iż mieli całe swoje położenie za beznadziejne. Nawet cesarz, który zawsze dokonując wielkich czynów, wszystkie uważał za małe, nie mógł nie uznać tego osiągnięcia za bardzo wielkie. Wszak powiedział, czego przedtem nie bywało, że dostarczył materiału do mowy Syryjczykowi, a miał mnie na myśli. Materiał rzeczywiście niezwykły, mój Ty najdroższy ze wszystkich Przyjacielu, ale gdy mi Ciebie brak, jakaż pociecha z życia!
(243) Lecz powracam do tego, że gdy twierdzę spotkał los, o którym już opowiedziałem, wieść o tym zdarzeniu spowodowała brak wszelkiego oporu na znacznym odcinku drogi. Toteż służba obozowa przychodziła do wsi i zabierała to, czego mieszkańcy nie zabrali ze sobą uchodząc, a raczej jedne rzeczy zabierali, a te, których nie dało się zabrać, albo rzucali do rzeki, albo w ogień. Taki zaiste los spotkał i rezydencję króla perskiego, która była położona nad rzeką i odznaczała się wszelką pięknością, jak to u Persów: w architekturze. w przepychu ogrodów i roślinności i w woni kwiatów W miejscu leżącym naprzeciw hodowano stado dzikich świń, na których król perski zaprawiał się do łowów a wtedy posłużyły one do uraczenia całego wojska rzymskiego. Została spalona i ta rezydencja królewska, nie mniej słynna, jak mówią, od pałacu w Suzach, a po niej druga i trzecia, ustępująca co do piękności poprzedniej, lecz też jej nie pozbawiona.
(244) Wśród takich działań doszli do tych z dawna upragnionych miast, które zamiast Babilonu zdobią ziemię babilońską. W środku między nimi płynie rzeka Tygrys, która minąwszy je w niewielkiej odległości przyjmuje Eufrat. Tu trudno było ustalić, jak należy postąpić. Bo jeśliby żołnierze popłynęli mimo na statkach, nie można by wtedy zaatakować miast, a jeśliby wyruszyli na te miasta, straciliby statki; jeśliby zaś popłynęli w górę Tygrysu, wymagałoby to wielkiego wysiłku, statki zaś znalazłyby się między obu miastami. (245) Kto więc rozwiązał tę trudność? Nie Kalchas ani Tejrezjasz, ani żaden inny wróżbita. Wziąwszy jeńców spośród ludności sąsiadującej z tą miejscowością, zaczął poszukiwać spławnego kanału, który znany mu był z książek; był dziełem starożytnego króla, łączył Eufrat z Tygrysem powyżej obu miast. (246) Jeden jeniec z powodu młodego wieku o niczym nie wiedział: drugi, starzec, pod przymusem wszystko powiedział, bo widział, że cesarz tak dokładnie mówi o tej miejscowości, jakby był jednym z krajowców — w książkach oglądał on od dawna ten kraj, będąc z dala od niego — otóż starzec objaśnił i gdzie znajduje się kanał, i jak jest zamknięty, i jak go zasiewają, odkąd ujście jego zostało zasypane. (247) Na skinienie władcy usunięto wszelkie przeszkody i z dwóch ramion kanału jedno ujrzano suche, drugie zaś poniosło statki, mijające wojsko, a Tygrys wezbrany, ponieważ wlały się w niego wody Eufratu, budził obawę u mieszkańców miast, że nie oszczędzi murów.
(248) Ukazały się najznakomitsze oddziały perskie, które pokryły brzeg błyszczącymi tarczami, rżącymi końmi, łukami pięknie wykonanymi, olbrzymimi cielskami słoni, z tą samą łatwością depczącymi szeregi wojenne co kłosy. Wrogowie tedy znajdowali się naprzeciw, z twarzą zwróconą ku naszym, a z obu stron była rzeka — jedna blisko, której bieg został sztucznie wywołany, dalej druga i drugie wojsko perskie; z tyłu zaś była okolica okrutnie spustoszona, nie pozwalająca iść z powrotem tą samą droga. (249) Położenie wymagało niezwykłej odwagi od tych, którzy nie chcieli zginąć z głodu. Wszyscy w zaniepokojeniu spoglądali na niego jednego. On zaś przede wszystkim zrobił to, co właściwe jest ludziom nie mającym żadnych trosk: kazał wyrównać hipodrom i wezwał do wyścigów konnych wojowników, wyznaczając nagrody dla wierzchowców. Widzami wyścigów byli w ten sposób oprócz swoich także wrogowie, przy czym pierwsi siedzieli w dole dokoła miejsca wyścigów, drudzy przyglądali się im z blanków murów, uważając cesarza za szczęśliwego, że zażywa rozrywek właściwych zwycięzcom, a płacząc nad sobą, że nie mają możności w tym przeszkodzić. (250) Podczas gdy wojsko zabawiało się wyścigami konnymi, statki na jego rozkaz rozładowano pod pozorem obejrzenia zapasów żywności, czy nie zostały źle zużyte, a naprawdę dlatego, że chciał niespodziewanie załadować na statki żołnierzy, nie uprzedzając ich o tym.
Zebrał więc po wieczerzy dowódców oddziałów i wykazał, że pozostaje jedna jedyna droga ocalenia: przeprawić się przez Tygrys, by móc znów korzystać z okolicy nie zniszczonej. Ze strony innych odpowiedzią było milczenie; ten zaś, który dowodził większością wojska, wyraził sprzeciw, strasząc wysokością urwistego brzegu i liczebnością wrogów. (251) Cesarz odpowiedział na to, że jeśli będą zwlekać, warunki terenowe pozostaną te same, a natomiast liczba wrogów się zwiększy; dowództwo przekazał innemu i przepowiedział, że ten odniesie zwycięstwo, choć otrzyma ranę. Miał on otrzymać ranę, według jego słów, w rękę, dodał też. w jakim miejscu ręki, zaznaczając przy tym, że mało trzeba będzie użyć lekarstwa. (252) Żołnierze już byli na statkach. On stał spoglądając w niebo, gdy zaś stamtąd otrzymał hasło, podał je dowódcom oddziałów, ci zaś pozostałym tak cicho, jak tylko się dało. Popłynęli i zaczęli wysiadać, gdy najbliżej znajdujący się wrogowie już spostrzegli i strzelali do nich. Mimo to na ten urwisty brzeg, na który nie odważyliby się wejść lekkozbrojni w czasie pokoju, bez niczyjego oporu, za dnia — na ten brzeg w nocy wdrapali się hoplici, mając nad głową nieprzyjaciół. Jak się to stało, na to pytanie i teraz nie moglibyśmy odpowiedzieć. Do tego stopnia było to dziełem nie ludzi, lecz jakiegoś boga, który własnoręcznie podnosił każdego. (253) Od razu po wdrapaniu się zaczęli mordować nieprzyjaciół, jednych budzących się, innych jeszcze śpiących, stanąwszy nad nimi jak zły jaki sen. Ci, którzy się obudzili, mieli tę tylko przewagę nad śpiącymi, że byli świadomi tego, co ich spotyka, bo i oni nie mieli możności bronić się przed napadającymi. (254) Ponieważ działo się to w nocy, w ciemności, wiele ciosów zadawały miecze ciałom, a wiele trafiało w drzewa, na co wskazywał stuk miecza. Słychać było jęki już zranionych, otrzymujących rany i mających je otrzymać, ginących i błagających o życie. A nasi parli naprzód siejąc śmierć. Ciałami poległych została zasłana taka powierzchnia ziemi, jaką pokryłoby sześć tysięcy trupów. (255) Gdyby oni nie zatrzymywali się przy zwłokach z chęci ich ograbienia, lecz rzucając się na bramy albo włamali się w nie, albo je wyważyli, w ich ręku byłby przesławny Ktezyfont! A tak zdobywali złoto, srebro i konie poległych, a z nastaniem dnia zmuszeni zostali stoczyć walkę z konnymi, którzy z początku zadawali im straty, potem rzucili się do ucieczki na skutek zamieszania wywołanego wyskoczeniem z żywopłotu jednego żołnierza. Przeprawiła się przez rzekę i reszta wojska. Kiedy inni ze zdumieniem wodzili oczyma po polu bitwy, ci, którzy dokonali rzezi, obmyli się w rzece i wody perskiego Tygrysu zafarbowały się krwią perską.
(256) Niech kto obliczy napady Persów na nasz kraj i uświadomi sobie, ile każdy z nich przyczynił szkód, a potem niech porówna tę jedną wyprawę z tamtymi, często podejmowanymi, to łatwo dojdzie do wniosku, że choć tamte były pomyślne, ta jednak jest daleko godniejsza uwagi. Tamte odbywały się przy braku wszelkiego oporu, ta została podjęta z wielką odwagą pomimo sił bojowych przeciwnika. Toteż gdyby kto zapytał Persów, czy woleliby oni ani nie dokonać tego, czego dokonali, ani nie doznać tych strat, jakie ponieśli, wszyscy, zaczynając od króla, odpowiedzieliby, że poniesiona klęska o wiele przewyższa straty przez nich zadane.
(257) Przekonać się o tym można choćby z tego: przecież Konstancjusz przy żadnym napadzie Persów nie został zmuszony do proszenia o pokój, a król perski na skutek tych działań, o których opowiedziałem, przysłał posła z prośbą, by wojna na tym się zatrzymała i by zwycięzca, powstrzymując się od dalszych kroków, uważał jego państwo za przyjaciela i sprzymierzeńca. (258) Poseł, jeden ze znakomitych Persów, który przybył w tym celu, udał się do brata tego, który go przysłał — wyprawił się on na króla razem z nami — i obejmując jego kolana prosił o przekazanie cesarzowi propozycji. Ten w pośpiechu i z radością, przekonany, że przynosi dobrą wiadomość, przyszedł z uśmiechem i wyłożył sprawę, oczekując darów za przyniesione wieści. Ale cesarz kazał i jemu milczeć, i odprawić przybyłego Persa bez wysłuchania, i podać jako powód widzenia się rzekome z nim pokrewieństwo. Nie chciał bowiem zaprzestać wojny i uważał, że samo słowo "pokój" zdolne jest odebrać odwagę wojownikom. Przecież ten, kto jest przekonany, że można nie walczyć, oczywiście źle będzie się bić, jeśli zostanie zmuszony do walki. (259) Dlatego dał polecenie, by słodkie słowo „układy" pozostało nie wypowiedziane. A czy kto inny dla pokazania swoim, ile mocy ma jego dowództwo, nie zwołałby zgromadzenia dla wysłuchania słów posła? Ale ten wódz wtedy, kiedy ofiarowywano mu układy, podszedł do murów i wzywał do bitwy tych, którzy się chronili za murami, mówiąc, że to, co czynią, przystoi niewiastom, a to, od czego stronią, mężom. (260) Kiedy ci odrzekli, że powinien poszukać króla i jemu się pokazać, zapałał chęcią ujrzenia Arbeli i przejścia przez nią — czy bez bitwy, czy po stoczeniu boju — żeby wraz ze zwycięstwem Aleksandra, tam odniesionym, opiewane było i jego zwycięstwo; postanowił też rozszerzyć swoje natarcie na cały kraj leżący w granicach perskiego władania, a raczej napaść i na sąsiedni, chociaż nie nadszedł żaden oddział ani swój, ani sprzymierzony. Sprzymierzeńcy zawiedli z powodu niewierności przywódcy plemienia, nasi, jak mówią, uważali za ważniejsze dla siebie zadanie ścierać się z wrogami, kiedy z samego początku zostało zastrzelonych kilku żołnierzy podczas kąpieli w Tygrysie. Jednocześnie rywalizacja dowódców między sobą pozwalała podwładnym nie przestrzegać dyscypliny, bo kiedy jeden z nich kazał ruszać naprzód, drugi zachęcał do pozostania na miejscu i dzięki swej pobłażliwości znajdował posłuch. (261) Ten stan rzeczy nie osłabił rozmachu. Cesarz nieobecnych nie pochwalał, lecz chciał dokonać tego wszystkiego, co by zrobił, gdyby oni przybyli; planami swym sięgnął po Hyrkanię i po rzeki indyjskie. Gdy wojsko ruszyło na tę wyprawę, tak że jedne oddziały już szły, drugie się szykowały, jakiś bóg odwiódł go, myśleć o powrocie.
(262) Statki, zgodnie z powziętą poprzednio decyzją, zostały oddane na pastwę płomieni, bo lepiej było je spalić niż oddać wrogom. Oczywiście tak samo by postąpił, gdyby był nie powziął poprzedniego zamiaru, a utrzymało się postanowienie powrotu. Napór bowiem na dzioby statków silnego i bystrego prądu Tygrysu zmuszał do zatrudnienia na okrętach wielu rąk, tak że trzeba było więcej niż połowy wojska do ciągnięcia statków. Skutek byłby taki, że w bitwie musieliby ulec, a po nich i reszta wojska bez walki dostałaby się w ręce wroga. (263) Ponadto ogień usunął wszelką zachętę do zniewieściałości. Bo każdy, kto chciał próżnować, udawał chorego, leżał i spał na statku, gdy zaś statków nie było, wszystko stanęło pod bronią. Że mimo wielkich chęci nie było możności utrzymania tylu statków, wskazał na to fakt, że nie zdołano ocalić nawet pozostałych — było ich piętnaście — zachowanych dla budowy mostów. Zbyt gwałtowny prąd rzeki, z którym nie mogły sobie poradzić ani sztuka żeglarzy, ani mnóstwo rąk innych ludzi, znosił wprost w ręce wrogów i same statki, i ich załogę, tak że jeśli już ktoś by miał obwiniać ogień za doznane straty, to król perski byłby tym, który słusznie się mógł uskarżać. I rzeczywiście niejednokrotnie, jak powiadają, wyrażał swe niezadowolenie.
(264) Tak, używając do picia wody Tygrysu, posuwali się mając rzekę po lewej ręce, a szli przez okolice bogatszą od poprzedniej, tak że bez obawy dołączali nowych jeńców do dawnych. Kiedy podchodzili ku granicy ziemi uprawnej i znaleźli się w środku okolicy pozbawionej roślinności, od której nic nie ma gorszego, cesarz daje nakaz wojsku wziąć ze sobą żywności na dwadzieścia dni — tak długa droga wiodła do miasta wspaniałego, leżącego na pograniczu z naszym krajem. Wtedy dopiero pokazuje się po raz pierwszy bojowy szyk perski, a nie bezładna kupa, w zbrojach bogato przyozdobionych złotem. Kiedy jeden z naszych żołnierzy, walczących w pierwszych szeregach, padł i wywiązała się ogólna walka, ni konny, ni pieszy Pers nie wytrzymał naporu naszych tarcz, lecz natychmiast cofnęli się i zawrócili do ucieczki, wyćwiczeni tylko w tej metodzie walki. (265) Potem nasi nie spotkali żadnego regularnego wojska, a zdarzały się tylko podjazdy z zasadzki, nikczemne napady garstki jeźdźców, którzy z rowów wyskakiwali na tylne szeregi, ale i w tych utarczkach nie tyle zabijali, co sami ginęli, piechur bowiem prześlizgiwał się pod włócznią jeźdźca i mieczem rozpruwając konia, obu obalał na ziemię, a wojownik przyodziany w żelazny pancerz stawał się łatwo ofiarą miecza. (266) Taki los spotykał tych, którzy się zbliżyli. Ci zaś, którzy byli silni z odległości, mianowicie łucznicy, wypuszczali strzały w nie zakryty prawy bok żołnierza i zmuszali zważać na nich i iść powoli. Jednak posuwano się naprzód i chmura strzał nie stanowiła przeszkody dla całego wojska. Cesarz bowiem, objeżdżając konno wojsko, zewsząd przychodził z pomocą tej części, na którą wróg nacierał, i sprowadzał w miarę potrzeby oddziały do tych, którzy byli narażeni na niebezpieczeństwo, a na tyły posyłał najlepszych dowódców.
(267) Dotychczas więc i on szedł odnosząc zwycięstwa, i mnie przyjemnie jest mówić, ale odtąd — o bogowie, o demony, o zmienności losu! — do jakiegoż przystępuję opowiadania! Jeśli życzycie sobie, przemilczę resztę i zatrzymam opowiadanie na pomyślniejszych zdarzeniach... Za ten lament, o słuchacze, niechże wam się szczęści! ... Na co więc się decydujecie? Czy mam ronić łzy, czy mówić? Zdaje mi się, że same wypadki wzbudzają w was grozę, ale żądacie opowieści o nich. Trzeba zatem mówić i położyć kres kłamliwym pogłoskom o jego zgonie.
(268) Kiedy król perski już był wyczerpany, a jego porażka całkiem wyraźna, i bał się, żeby Rzymianie zawładnąwszy najlepszą częścią jego ziem nie przezimowali tutaj, kiedy wybrał posłów i liczył dary, wśród których był i wieniec, i zamierzał następnego właśnie dnia przesłać go z błaganiem i cesarzowi pozostawić określenie warunków pokoju — rozeszła się w pewnym miejscu kolumna wojska, ponieważ podczas marszu trzeba było odpierać napadających wrogów, zerwał się też nagle gwałtowny wicher, który podniósł tumany kurzu i zgromadził chmury, co dopomogło tym, którzy się nosili ze złymi zamiarami. A cesarz, żeby połączyć rozerwaną kolumnę, pędził z jednym tylko sługą: tymczasem włócznia przez jeźdźca rzucona w niego, nie zasłoniętego zbroją — zdaje się, że na skutek ogromnej przewagi już nawet nie osłaniał się pancerzem przeszyła ramię i utkwiła w boku. (269) Runął na ziemię waleczny mąż. Widząc krew, która lała się strumieniem, by ukryć wypadek, wskoczył od razu na konia; a kiedy krew zdradzała ranę, wołał na tych, koło których przejeżdżał, żeby się nie lękali o ranę. bo nie jest śmiertelna. Tak mówił, ale ból go zmógł. Wnoszą go do namiotu na miękkie posłanie: lwią skórę i kupę wiórów — takie bowiem było jego łoże. (270) Kiedy lekarze oznajmili, że nie ma ratunku, i gdy do wojska dotarła wiadomość o śmierci, wszyscy uderzyli w płacz, wszyscy bili się w piersi, wszyscy zraszali łzami ziemię, broń wypadłszy z rąk waliła się na ziemię; sądzili, że stąd nie powróci do domu nawet zwiastun nieszczęścia. (271) Wtedy król perski te dary, które miał przesłać cesarzowi, złożył w ofierze zbawczym bogom i zastawił stół, którego zwykł był używać (poprzednio zamiast stołu służyła mu ziemia), przyozdobił włosy według zwyczaju, bo przez cały czas, kiedy groziło niebezpieczeństwo, wcale ich nie pielęgnował. W ogóle tak się zachowywał po zgonie tego jednego męża, jakby postąpił, gdyby cała siła zbrojna nieprzyjaciół została pochłonięta przez czeluście ziemi. Tak obie strony wypowiadały się jednogłośnie, że całość spraw państwowych u Rzymian na nim polegała, jedni swoim smutkiem, drudzy weselem, jedni mniemaniem, że zginęli, drudzy przekonaniem, że już zwycięstwo odnieśli. (272) Dzielność jego można poznać i z jego ostatnich słów. Bo kiedy wszyscy otaczający go uderzyli w płacz i nawet wyznawcy filozofii nie mogli się opanować, on czynił wyrzuty i innym, ale zwłaszcza tym ostatnim, że podczas gdy życie, które ma poza sobą, prowadzi go na Wyspy Szczęśliwych, oni go tak opłakują, jakby swoim życiem zasłużył na Tartar. Namiot przypominał więzienie, w którym przebywał Sokrates; ci, którzy tu się znajdowali, tych, którzy otaczali filozofa; rana — truciznę; słowa Juliana — słowa Sokratesa; jak jedyny z obecnych Sokrates nie płakał, tak i on. (273) Kiedy przyjaciele prosili, by wyznaczył spadkobiercę władzy, zostawił wybór wojsku, bo nie widział nikogo dokoła siebie, kto by był do niego podobny. Nakazał im także wszelkimi sposobami szukać ocalenia dla siebie, bo przecież i on, jak mówił, zniósł wszystkie trudy, by ich ocalić.
(274) Kto był jego zabójcą, niejeden pragnie usłyszeć. Imienia nie znam, ale że to nie wróg go zabił, wyraźnym tego dowodem jest, że żaden nieprzyjaciel nie otrzymał nagrody za zadaną ranę. Przecież król perski wzywał przez heroldów zabójcę dla odznaczenia go, a kto by się zgłosił, miał otrzymać wielka nagrodę, ale nikt, nawet z żądzy odznaczenia, nie zdobył się na taką przechwałkę. (275). I wielka należy się wdzięczność wrogom, że nie przyswoili sobie sławy czynu, którego nie dokonali, ale pozwolili nam szukać wśród siebie samych zabójcy. Ci, dla których jego życie nie przedstawiało korzyści — a byli to ludzie nie żyjący podług praw — z dawna czyhali na jego życie, i wtedy, kiedy mieli po temu możność, urzeczywistnili swoje zamysły. Zmuszała ich do tego zarówno niegodziwość, która za jego panowania nie mogła się przejawić swobodnie, jak przede wszystkim cześć oddawana bogom, przeciwna ich własnym dążeniom.
(276) Co Tucydydes mówi o Peryklesie, że przez śmierć swoją najbardziej jasno dał poznać, czym był dla państwa, to samo można by powiedzieć i w tym wypadku. Przecież wszystko inne pozostało bez zmiany: ludzie, broń, konie, dowódcy oddziałów, zastępy bojowe, jeńcy, skarb, zapasy żywności, a jedynie ze zmianą osoby cesarza wszystko poszło na marne. (277) Najpierw nie wytrzymali naporu tych, których przedtem pędzili przed sobą, następnie zwabieni samą nazwą „pokój" — bo wrogowie posłużyli się nim jako przynętą — wszyscy krzyczeli, że go przyjmują, i to z zadowoleniem, a pierwszy poszedł na przynętę ten, który objął władzę cesarską. A kiedy Med stwierdził, że rwą się do pokoju, zwłóczył, przeciągał czas pytaniami, odpowiedziami, jedno przyjmując, drugie odrzucając i mnogością poselstw powodując zużycie przez nich zapasów żywności. (278) Kiedy zabrakło pożywienia oraz wszystkiego innego i prosili o nie, nadeszła groźna konieczność zgodzenia się na wszystko. Wtedy właśnie zażądał, jako najskromniejszego wynagrodzenia, miast, ziemi, ludów, przedmurza rzymskiego bezpieczeństwa. Cesarz na to się zgadzał, wszystko odstępował, żadne żądanie nie wywoływało oburzenia. (279) Toteż ja nieraz się dziwiłem, że Med nie zechciał wziąć więcej, choć miał możność. Bo któż by się sprzeciwił, gdyby on rozciągnął swoje żądania aż do Eufratu, kto — gdyby do Orontu, kto — gdyby do Kydnosu, kto — gdyby do Sangariosu, kto — gdyby do samego Bosforu? Przecież blisko był ten, kto gotów był wmówić w Rzymian, że i reszta wystarczy dla władzy, rozkoszy, pijaństwa i rozwiązłości. Dlatego jeśli się ktoś cieszy, że do tego nie doszło, niech będzie wdzięczny Persom, którzy zażądali tylko nieznacznej części tego. co mogli otrzymać. (280) Kiedy nasi porzuciwszy broń, by tamci z niej korzystali, jak po rozbiciu okrętu wracali bez niczego, większość żebrała po drodze, jeden szedł z połową tarczy, drugi z trzecią częścią włóczni, inny niosąc na plecach jedną nagolenicę — taki był już Kallimachem. Jedynym zaś usprawiedliwieniem ich haniebnego zachowania się był zgon tego, który by wszystko obrócił przeciw wrogom.
(281) Dlaczego, o bogowie i demony, nie zezwoliliście na to? Dlaczego nie udzieliliście szczęścia tym, którzy was znają, a jego nie uczyniliście źródłem szczęścia dla nich? Co w jego duszy ściągnęło wasze niezadowolenie, czego nie pochwalaliście w jego postępowaniu? Czy nie postawił na nowo ołtarzy? Czy nie wzniósł świątyń? Czy nie czcił wspaniale bogów, herosów, eteru, nieba ziemi, morza, źródeł, rzek? Czy nie walczył z tymi, którzy z wami walczyli? Czy nie był wstydliwszy niż Hipolit, sprawiedliwy jak Radamantys, bystrzejszy od Temistoklesa, waleczniejszy do Brazydasa? Czy nie uzdrowił całego świata, który jakby był w omdleniu? Czy nie nienawidził złych, a dla sprawiedliwych nie był łagodny? Czy nie był wrogiem dla wyuzdanych, przyjacielem ludzi zacnych? (282) O, wojsko wielkie! O, tyle zniszczenia! O, tyle trofeów! O, śmierci niegodna takiego ducha! A myśmy się spodziewali, że cała ziemia perska stanie się częścią rzymskich włości i będzie rządzona podług naszych praw; że otrzyma stąd swoje władze, będzie płacić daniny zmieni język, odmieni odzież, zacznie strzyc włosy; że sofiści w Suzie będą kształcić na retorów dzieci perskie; ze nasze świątynie, przyozdobione w łupy zdobyte na Persach, będą głosić przyszłym pokoleniom wielkość odniesionego zwycięstwa, a ten, kto tego dokonał, ogłosi zawody między chwalcami jego czynów: nad jednymi będzie się unosił, drugich nie będzie odrzucał, z jednych będzie zadowolony, z drugich nie będzie nierad; że krasomówstwo będzie budziło rozkosz jak nigdy, a groby ustąpią miejsca świątyniom; ze wszyscy ochoczo pośpieszą ku ołtarzom, a ci, którzy przedtem je wywracali, sami będą je stawiać; ci, którzy stronili przed krwią, sami będą składać ofiary; że we wszystkich prywatnych domach wzrośnie zamożność z tysiąca powodów, a zwłaszcza dzięki szczupłości podatków. Gdyż podobno on pośród niebezpieczeństw o to się modlił do bogów, żeby wojna zakończyła się tak, by dane mu było obniżyć podatki do poprzedniego ich wymiaru. (283) Te nadzieje i jeszcze większe przekreśliła rzesza zawistnych demonów, i bohatera, który miał już zdobyć wieniec, przyniosła nam ukrytego w trumnie. Słusznie szedł lament żałobny po wszystkiej ziemi i morzu, słusznie jedni z największą chęcią po nim umarli, drudzy boleją nad tym. że nie umarli, uważając za noc nieprzerwana czasy przed nim, za noc czasy po nim, a okres jego panowania — prawdziwie za promień jasny. (284) O biada! Ileż byś miast pobudował! Ileż podupadłych byś podźwignął! Jakżebyś wzniósł wymowę do wysokiej godności! Jakżeby nabrały mocy wszystkie cnoty! Ach! sprawiedliwość zeszła z nieba znów na ziemię, a stąd ponownie uszła ku niebu! O, jakże szybko zaszła zmiana! O, szczęście powszechne! zaczęłoś się i skończyło jednocześnie! Tak się z nami zdarzyło, jak gdyby kto człowiekowi spragnionemu, podnoszącemu do ust czarę zimnej i przeźroczystej wody, wyrwał ją po pierwszym łyku i odszedł. (285) Jeśli sądzone było natychmiast ją utracić, lepiej by dla nas było w ogóle jej nie zakosztować, niż stracić przed nasyceniem się. Teraz zaś bóg dał nam poznać smak nie dlatego, żebyśmy się rozkoszowali, lecz żebyśmy jęczeli wiedząc, z jakiego dobra już nie korzystamy: to tak, jakby Zeus pokazał ludziom słońce, a potem zatrzymał je w niebie, nie dając już więcej światła dziennego.
(286) A przecież, choć słońce nadal to samo czyni i idzie po tej samej drodze, nie sprawia tej samej uciechy ludziom zacnym. Żałoba bowiem po tym mężu, która pogrąża w smutku duszę, mąci umysł i wzrok także mrokiem jakimś zaćmiewa, tak że mało się różnimy od ludzi żyjących w ciemności. Bo cóż znowu nastąpiło po zabójstwie cesarza? Ci, co publicznie przemawiają przeciw bogom, doznają czci, a kapłani wbrew prawu są pociągani do odpowiedzialności. Za te ofiary, którymi zjednywano bóstwo i które ogień strawił, płaci się karę pieniężną, a raczej zamożny człowiek płaci z własnego majątku, a niezamożny umiera wrzucony do więzienia. (287) Jedne świątynie zrównane są z ziemią, drugie na pół wykończone stoją na pośmiewisko niegodziwcom; filozofowie podlegają cielesnym torturom i otrzymanie jakiegokolwiek daru od cesarza zalicza się na dług, dołącza się do tego oskarżenie o kradzież. Obwiniony nago wystawiony na palące promienie słoneczne w środku lata, w samo południe, zmuszony jest oprócz tego, co otrzymał, zwrócić to, czego — jak się okazuje — nie wziął i nie jest w stanie oddać, nie po to, żeby oddać (bo jakże odda, czego nie może?), ale po to, by nie mając możliwości oddania, był dręczony torturami i ogniem. (288) Nauczyciele wymowy, którzy przedtem obcowali z ludźmi mającymi władzę, są odpędzani od drzwi jakby mężobójcy, a na ten widok gromady młodzieńców, którzy ich poprzednio otaczali, porzucają krasomówstwo z powodu jego bezsilności i oglądają się za inną siłą. Członkowie zaś rad miejskich uciekając od pierwszego swego obowiązku: służenia ojczyźnie, uganiają się za bezprawną swobodą, a nie ma tego, kto by położył kres nadużyciom. (289) Wszystko pełne jest sprzedawców: lądy, wyspy, wsie, miasta, rynki, porty, ulice; sprzedają dom, niewolników, piastuna, karmicielkę, pedagoga, mogiły przodków, a wszędzie bieda, żebranina i łzy. Rolnicy uważają, że lepiej jest żebrać niż uprawiać ziemię; ten, kto dzisiaj może dać, jutro musi się sam oglądać za ofiarodawcą. (290) Scytowie, Sauromatowie, Celtowie i ci wszyscy barbarzyńcy, którzy woleli żyć w pokoju, znów naostrzywszy miecze wyruszają na wyprawy, przepływają rzeki, grożą, działają, ścigając biorą do niewoli, ścigani zwyciężają, jak źli słudzy, którzy po śmierci pana powstają przeciw sierotom.
(291) Przy takim stanie rzeczy kto z ludzi rozsądnych nie rzuciłby się na ziemię, nie posypał się popiołem, nie wydzierał sobie, jeśli to młodzieniec, pierwszego zarostu, jeśli starzec zaś, siwych włosów, by opłakiwać siebie i całą ziemię zamieszkałą, jeśli może się ona jeszcze tak nazywać? (292) Ziemia w należyty sposób odczuła nieszczęście i uczciła tego męża odpowiednim ostrzyżeniem włosów, strząsnęła, jak wierzchowiec jeźdźca, tyle a tyle miast, w Palestynie wiele, w Libii wszystkie. Leżą w gruzach największe miasta Sycylii, w Helladzie leżą wszystkie, z wyjątkiem jednego, leży piękna Nicea, ulega trzęsieniu ziemi miasto przewyższające wszystkie pięknością i nie może patrzeć jasno w przyszłość. (293) Tak uczciła go Ziemia, czy — jeśli wolicie — Posejdon, a Hory znów głodem i zarazą jednakowo siejącą śmierć wśród ludzi i bydła, jakby po jego odejściu nie mogło się dobrze powodzić na ziemi. (294) Cóż tedy dziwnego, jeśli przy takim stanie rzeczy ktoś, podobnie, jak ja, uważa sobie za karę, że jeszcze nie umarł? A przecież ja prosiłem bogów, 'by uczcili owego niezwykłego męża nie w ten sposób, lecz obdarzając go potomstwem, głęboką starością i długim panowaniem. (295) Ale królowie lidyjscy, o Zeusie, potomkowie Gygesa o nieczystych rękach, dożyli na tronie: jeden do 39 lat, drugi do 57, a nawet sam ów bezbożny sługa do 38 lat, a temu pozwoliłeś dożyć tylko trzeciego roku na wyższym tronie, choć należało zaszczycić go panowaniem dłuższym, a jeśli nie, to przynajmniej nie krótszym niż wielkiego Cyrusa, jako że i on odnosił się do poddanych jak ojciec.
(296) Lecz biorąc pod uwagę wyrzuty, które czynił płaczącym w namiocie, przypuszczam, że i teraz gani tę część mowy, poświęconą opłakiwaniu jego, i zdaje mi się, że on, przyszedłszy tu, gdyby to było możliwe, zwróciłby się do nas z takimi słowy: „Wy, którzy opłakujecie zadany mi cios i śmierć w młodym wieku, nie postępujecie rozsądnie, jeśli mniemacie, że przebywanie z bogami nie dorównuje obcowaniu z ludźmi. Jeżeli zaś sądzicie, że nie dopuszczono mnie do tych siedzib, jesteście w całkowitym błędzie co do mnie i przydarzyła się wam rzecz bardzo dziwna: oto nie znacie zupełnie tego, co, według głębokiego waszego przekonania, jest wam znane. (297) Nie uważajcie poza tym za coś strasznego śmierci na wojnie, zadanej mieczem. Tak odszedł ze świata Leonidas, tak Epaminondas, tak potomstwo bogów: Sarpedon i Memnon. A jeśli smucicie się z powodu krótkości mego życia, niech wam pociechą będzie Aleksander, syn Zeusa".
(298) To on by powiedział, a ja mógłbym do tego niejedno jeszcze dodać; przede wszystkim, i jako najważniejszą rzecz, że wyroki Mojr są niewzruszone. Mojra zaś jednakową władzę rozciąga nad rzymską ziemią jak niegdyś nad Egiptem. Ponieważ krainie tej przeznaczone było zaznać nieszczęścia, a jego życie stawało temu na przeszkodzie, ustąpił przed naporem złego losu, by nie zaznali szczęścia ci, którzy powinni byli cierpieć. (299) Po drugie weźmy pod uwagę w naszych rozważaniach, że choć umarł młodo, lecz przewyższywszy czynami swymi najstarszych nawet cesarzy. Bo czyjeż równie liczne i wspaniałe czyny można wymienić, choćby kto przeżył trzykroć tyle lat? Toteż kiedy zamiast niego posiadamy jego sławę, powinniśmy znieść cios i nie tyle boleć z powodu jego zgonu, co cieszyć się z tego, czego dokonał przed śmiercią. (300) Ten mąż jednocześnie znajdował się poza granicami państwa rzymskiego i władał nim, ciałem był w kraju nieprzyjacielskim, a swój własny ochraniał władzą cesarską i tak samo potrafił utrzymać wszędzie spokój, zarówno w nieobecności swojej jak w obecności. Wszak ani barbarzyńca nie chwytał za broń wbrew układom, ani wewnątrz kraju nie powstały ani razu rozruchy, na jakie często ludność się odważała nawet wtedy, kiedy cesarze osobiście stali na czele rządów. Jeśli przyczyną tego była czy to miłość ku niemu, czy strach, a raczej jeśli strach powodował barbarzyńcami, a miłość poddanymi, czyż i jedno, i drugie nie jest godne podziwu: i to, że u przeciwników budził lęk, i to, że u swoich wzbudzał przywiązanie, lub — jeśli kto woli — i jedno, i drugie uczucie u obu stron? (301) Przeto niech i to zmniejszy nasz smutek, i jeszcze ta okoliczność, że nikt z poddanych nie mógł sobie powiedzieć, iż nie rządzi nim doskonalszy mąż. Któż miałby słuszniejsze prawo do panowania niż on, jeśli wypada, żeby stał na czele ludzi mniej cnotliwych ten. kto i roztropnością, i potęgą słowa, i innymi zaletami wyróżnia się od reszty?
(302) Jego samego już nie ujrzymy, ale można widzieć jego liczne utwory literackie, a wszystkie ze znajomością kunsztu pisarskiego napisane. Przeważnie ci, co się zestarzeli przy pracy pisarskiej, ośmielili się iść niewieloma tylko szlakami literackimi, a większości ich unikali, tak że nie tyle zebrali chluby z utworów napisanych, co nagany z powodu nie napisanych; on zaś jednocześnie wojując i układając mowy pozostawił utwory różnego gatunku, w każdym rodzaju odnosząc zwycięstwo nad wszystkimi, a przechodząc sam siebie w listach. (303) Ja, biorąc je do ręki, znajduję w nich ukojenie; i wy dzięki temu jego potomstwu zniesiecie swój smutek. Pozostawił on po sobie mowy jako dzieci nieśmiertelne, których czas nie potrafi zmazać razem z farbami na deskach. (304) Skoro wspomniałem o jego podobiznach, dodam, że wiele miast postawiło mu posągi obok posągów bogów, oddając mu cześć boską. Były wypadki, że modlono się do niego z prośbą o jakieś dobro i uzyskano je. Tak on wprost wstąpił do bogów i otrzymał udział w ich boskiej mocy. Całkiem więc uzasadnione było postępowanie tych, którzy o mało nie ukamienowali pierwszego zwiastuna jego zgonu, jako mówiącego kłamstwo o bogu. (305) Pocieszają mnie i Persowie, którzy malowidłem wyobrażają jego najazd. Podobno przedstawili go w postaci błyskawicy, a namalowawszy ją dopisali przy niej jego imię, pokazując przez to, że zadał im klęski przewyższające ludzkie możliwości. (306) Przyjęło go przedmieście Tarsu w Cylicji, byłoby zaś słuszniej, aby spoczął w Akademii obok Platona, tak żeby doznawał tego samego kultu co Platon od tamtejszych uczniów i nauczycieli. Na jego cześć należy układać skolia, na jego cześć peany, na jego cześć wszelkie pieśni pochwalne, jego przyzywać jako sprzymierzeńca przeciwko barbarzyńcom zaczynającym wojny, jego – który choć mógł dzięki sztuce wieszczbiarskiej poznać całą przyszłość – uważał, że powinien się dowiedzieć zawczasu, czy zada klęskę Person, a nie zechciał się dowiedzieć, czy powróci cało wskazując swym postępowaniem, że miłośnikiem był sławy, nie życia. (307) Być pod rządami cesarza o takich przymiotach – to najwyższe szczęście, a osieroceni powinni użyć jako leku na smutek jego sławy; bardziej też uzasadniane jest przysięgać na niego na równi z bogami, dotykając jego mogiły, niż jak niektórzy barbarzyńcy przysięgają na najsprawiedliwszych u nich ludzi.
(308) O, wychowanku bóstw, uczniu bóstw, współbiesiadniku bóstw! O, Ty, co mało miejsca zajmujesz na ziemi swoją mogiłą, a cały świat napełniasz podziwem! co zwyciężyłeś w bitwach obcokrajowców, a bez walki rodaków! Droższy dla ojców od dzieci, dla dzieci od ojców, dla braci od braci! O, Ty, któryś wielkich rzeczy dokonał, a miał dokonać jeszcze większych! O, bogów pomocniku, bogów towarzyszu! O, Ty, któryś wzgardził wszystkimi uciechami oprócz rozkoszy krasomówstwa – oto dar od mojej skromnej sztuki wymowy, którą Ty sam uważałeś za wielką.